Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Kolejny raz (po Essa Sound…/Bóg Jest Miłością) bliźniaczy patent – dwupłytowe wydawnictwo i zauważalny dysonans pomiędzy treścią pierwszego krążka a tematyką drugiego. Mówiąc najprościej – swawolna teologia, narkotyczny messiah-rap na pierwszorzędnych bitach Matheo w wersji XXL (dosłownie). Szalikowcy szczecińskiego gracza będą wniebowzięci. Malkontentów natomiast zniechęci długość omawianego materiału, bo auto-tune'owane ćpuńskie jazdy Winicjusza to zdecydowanie nie sielskie dożynki powiatu kaliskiego. Dzisiejszy Wini to już nie ta sama charakterystyczna dla poprzednich płyt pokręcona weiningerowska mizoginia, której nie powstydziłby się sam Świntuch (w moim odczuciu Tymon zawsze stanowił dla reprezentanta Stoprocent swoistą inspirację). Teraz mamy po jednej stronie przede wszystkim bogate w metafizyczne melodeklamacje sacrum-piosenki: "Głodny Duch", "40 Dni", "Przepraszam Boże", "Proszę Cię Boże", zestawione na zasadzie kontrastu z kolejnymi dziesięcioma stricte imprezowymi bengerami, dla których słowa kluczowe to: rapujący freak-impertynent, arogancja, buńczuczność, inteligentny prymitywizm. Dodajmy do tego jeszcze kilka bombowych, nietuzinkowo złożonych indeksów traktujących o szeroko pojętej kondycji świata i egzystującego w nim społeczeństwa. Ponoć każdy mężczyzna przeżywa kryzys wieku średniego na swój sposób, ale Bartków zdecydowanie wymyka się wszelakim kategoryzacjom. Stąd jeśli kochasz tę postać, kciuk w górę. Nie przepadasz? Oczywisty minus. Z mojej strony ten pozbawiony ryzyka osądu złoty środek. –W.Tyczka