Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.

Na pierwszy rzut oka wygląda to tak, że trójka pół-klonów Boba Dylana, Debbie Harry i Rory'ego Gallaghera założyła sobie fanklub Fleetwod Mac i gra do kielona na licealnych balach. Miast jednak narzekać, że zupa ogórkowa jest zbyt kwaśna, przyjrzyjmy się szczegółom, bo to tradycyjnie w nich tkwi diabeł. Okazuje się, że Twentytwo In Blue to nie tylko ubrana w modną, janglowo-dreampopową obwolutę laurka dla lat siedemdziesiątych, ale i piosenki, które bronią się same. Jest więc proto-punkowe puszczanie oka do VU, jest soft-rock, Blondie i błysk glamu ("Puppet Strings" vs "Metal Guru"), ale są też śliczne melodie, zgrabnie sklejone chórki czy drobne, niekolidujące z popową formułą eksperymenty z rytmem. To ten typ kreatywnych retro-wtrętów, bez których życie byłoby krótsze: żadne wielkie granie, ale niezwykle ciepły, niedający się nie lubić przerywnik od brutalnego konfrontowania marzeń z rzeczywistością. –W.Chełmecki