Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Na drugim albumie Henry Laufer zupełnie odstawił zmiażdżony hip-hop i r’n’b, a zaserwował więcej IDM’owych monumentów w post-rockowych barwach, wyrywając poniekąd korzeń, który pozwala mu czerpać siły witalne. Delikatne ciepło pierwszego albumu zupełnie zastygło. Kalifornijczyk z początku emocjonuje się jak M83 na Dead Cities…, potem nieco odpuszcza i coraz częściej koncentruje się na smażeniu jungle’owych bitów, kreując przy tym atmosferę zmierzającą gdzieś w kierunku BoC czy The Future Sound Of London. Smog nad Vapor City. Napisać, że robi to porządnie, to za mało. Ale pomimo tego, że TEORETYCZNIE powinienem lubić ten album i doceniam znaczną jego część, nie potrafię przywiązać się tu do czegoś na dłużej. Co zrobić. Shlohmo przesadził też trochę z długością płyty, jednak mimo wszystko to bardzo solidna robota i warto się zapoznać z jej efektami. –K. Pytel