Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.

Człowieku, jak ja się cieszę, że dostałam tę piłkę. Dawno nie słyszałam czegoś, co by mnie tak pobudzało. Mogę z czystym sumieniem okrzyknąć tę EP-kę moją topką roku i już tłumaczę dlaczego. Mam tendencję, że słuchając muzyki podczas podróży autobusem, przerzucam kawałki po 10-20 sekundach, bo już mnie to nuży, już chcę dalej, już znikają wizuale. Ale z Kisloty jest inaczej. Słucham tego tytułowego kawałka i wysiadam cztery przystanki wcześniej. Nie szkodzi, ciepło się ubrałam, wrzesień mi niestraszny. Kick gniewnie łupie, każe mi iść, stawiać kroki z impetem, zadrzeć nosa, iść po wybiegu, choć to tylko ulica Sobieskiego, po drodze mijam wstrętne budynki polibudy. Ale ze słuchawek słyszę "Dawaj, dawaj!" i ściemniam niebo oczami wyobraźni. Mówię sobie, że idę do klubu Kisloty, we krwi seta z redbullem, choć wcale nie. Docieram do klubu (supermarketu), "Klub Theme" wali bassem aż czuję to w żołądku, choć ze słuchawkami to niemożliwe. Strobo mruga w rytmie trance, a ja w trans wpadam i na oczy nie widzę, gdzie jest bar z jagerbombami (półka z napojami owsianymi). Losowo przełącza na "Check It", sprawdzam, a cena za wysoka, ale jebać laktozę, krowie wcale nie takie zdrowe. Ludzie, jak mi wali serce, jaki tłusty bit. Wychodzę przez bramki (nie pikały), przygrywa "Don't Look For Me", zrobiło się spokojnie, ambientowo, chyba mam zjazd, bolą mnie nogi. Tym razem prosto do domu, bez wycieczek. –N.Jałmużna