Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.

Z Samps znamy się już prawie dekadę (pamiętacie taki singielek "Peppergood"?), więc dobrze wiemy, co panowie (bo teraz to trio, któremu lideruje pinkowy GRAFICIARZ Cole M.G.N.) mają do zaoferowania na wydanym w labelu Nite Jewel (jak widać wszystko zostaje w rodzinie) debiucie (choć przypomnę tylko, że istnieje kompilacja Macrochips & Microdips). A więc natchniony prefuse'owo-samplowymi wycinankami (przypomina mi się też taki francuski producent SebastiAn), trzęsący się w formie synth-pop sąsiadujący z dawnym smakiem chillwave'owych nocy na plaży i vapor-dyskoteką Saint Pepsi (stare czasy). Wszystko jest tu na miejscu oraz pod kontrolą, i to chyba jest zarazem atut i wada Breakfast. Fajnie przenieść się do chwili, kiedy Toro i Washed Out wpuścili nieco świeżego powietrza do elektroniki (czuję to zwłaszcza dzięki epickiemu retro-disco "Let Me Down"), choć trudno uciec od tego, że właśnie kończy się 2018, mamy "kryzys trapu", a Dumont nakręcił masakryczny musical o dzieciństwie Joanny d'Arc. Ale oczywiście zalecam posłuchać – choćby przy śniadaniu zamiast telewizji. –T.Skowyra