Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Punkt na starcie dla chłopaków za wyzbycie się pokusy bezwstydnego dojenia pieniędzy od nieświadomych ludzi i sukcesywne podążanie pod prąd oczekiwaniom związanym z ciężarem etykietki serialowego bandu nadanej przez rynek. Album z tytułem wziętym wprost z katalogu, jest z jednej strony dojrzalszą i cięższą rdzawo-nastrojową kontynuacją ścieżki wytyczonej przez wcześniejsze nagrania, z drugiej, stosując metodę porównawczą, preferowałbym na starcie abyście sięgali po Mnq026, który w moim skromnym odczuciu wydaje się dużo ciekawszy. Wracając do RR, który, nie będę ukrywać, jakoś szczególnie nie rozpala, tworzy on spójną i zamkniętą kompozycję gdzie utwory zespolone w jedno: brzmieniem, klimatem oraz konwencją, kształtują sensowny ciąg przyczynowo-skutkowy, pozbawiony niestety wyraźniejszych momentów. Nic nie rzuca się tu przed szereg, idealna harmonia w równości bycia lekko nijakimi utworami. Od biedy można posłuchać, ale nie liczcie tutaj na jakiś zmysłowy odlot. −M.Kołaczyk