Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.

Kenny Dixon Jr. to najprawdziwsza legenda Detroit house'u i tu nie ma dyskusji. Jego styl jest tak unikalny i natychmiast rozpoznawalny (trudna do sprecyzowania lekkość w operowaniu narzędziami "muzyki tanecznej", połączona z przedziwnym, abstrakcyjno-samplowym rysem generowanym przez mózg Moody'ego), więc jeśli ktoś pokochał ten model grania na wysokości debiutu Silentintroduction, to raczej nie opuści już Kenny'ego. Przy Sinner byłoby chyba trudno: to jakiś sekciarski, przećpany dance'owo-Climaxowy trip, przy którym potrzebna jest odrobina cierpliwości na pierwszym spotkaniu, ale jak już załapiecie, o co dzieje się w świecie Moodymanna, to nieprędko zechcecie go opuścić (wiem, banał, ale co poradzić?). To może jakieś konkrety? Otwieracz zbudowany z dość nieprzyjemnych, jakby randomowych komponentów paradoksalnie nosi w sobie popowy ładunek, następnie producent myślami jest już przy sobocie i cała impreza się rozkręca, akufenowy "Got Me Coming Back Rite Now" to kolejna w dorobku tego człowieka kuchnia pełna house'owych (i nie tylko) niespodzianek, "If I Gave U My Love" ukazuje chilloutową naturę Dixona, "Downtown" jego miłość do jazzu, ale cała gatunkowa żonglerka nie jest w stanie ukryć faktu, że za każdy dźwięk odpowiada tu nie kto inny, jak Moodymann. –T.Skowyra