Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.

Skoro wczoraj Francuzi zostali piłkarskim MAJSTREM, to może warto sprawdzić, co dzieje się u nich muzycznie w tym roku. Wybór padł na pochodzącą z Paryża Melody Prochet i jej album pod szyldem Melody's Echo Chamber. Dziewczyna wreszcie uporała się ze wszystkim i po produkowanym przez Kevina Parkera z Tame Impala debiucie (z którym, jak wiemy, była związana nie tylko zawodowo) wróciła z nowym materiałem. Bon Voyage znacznie różni się od poprzedniczki: to płyta surowsza, redukująca ilość pierwiastka dreamy (choć cały czas gdzieś się czai w głosie Melody), choć nadal mocno przywiązana do psychodelików, tu akurat do rocka z lat 60. i 70. I to się naprawdę sprawdziło, bo album nie brzmi jaka nachalna stylizacja bez pomysłu na piosenki, a raczej jak nagrana na wielkiej zajawce próba dialogu z pięknymi momentem w historii muzyki we współczesnym ujęciu. Sercem płyty jest dla mnie epicki psych-rock "Quand Les Larmes D'un Ange Font Danser La Neige", ale i Gainsbourgowskie "Visions Of Someone Special, On A Wall Of Reflections" (po długości tytułów już wiadomo, co tu jest grane) czy psych-popowa suita "Cross My Heart" w roli openera, to utwory przy których nie czułem straty czasu. A w skondensowanym "Breathe In, Breathe Out" na 0:27 zawsze słyszę zaśpiew Ariela z "Helen". No i fajnie. –T.Skowyra