Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Niech was nie zwiedzie refleksyjny opener: The Divine Feminie to album pełny popułudniowego chillu, ciągnący się leniwie, choć leniwie na innych zasadach niż znakomite The Sun’s Tirade Isaiaha Rashada. Mac Miller podczas krótkiej przerwy wydawniczej przeżył najwyraźniej duchowe oświecenie, bo niezależnie czy to medytacyjny, 8-minutowy tasiemiec DJ-a Dahi ("Cindarella"), post-gospelowy kolaż ("Stay"), czy opowieść życia losowej staruszki ("God Is Fair, Sexy Nasty"), z tracklisty sączy się festiwal pozytywnych wibracji, tak innych niż schizowe rozkminki o latającym ptaszku z Watching Movies…. Nie będę was okłamywał: w tym miesiącu pojawiło się kilka lepszych wydawnictw z kręgu hip-hopu i księstw przyległych, ale warto dać też szansę temu sympatycznemu białasowi o wiecznie zjaranych oczach – The Divine Feminie to bowiem doskonała odtrutka na wrześniowe, końcowoletnie zblazowanie. –W.Chełmecki