Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.

Coś się... coś się popsuło i nie było mnie słychać, to powtórzę jeszcze raz – to może być linia obrony jednego z naszych ulubionych songwriterów ostatnich lat, bo jego najnowszy album najzwyczajniej w świecie zawiódł nas niemal po całości. Zamiast kolejnej porcji melodyjnych jamów (i zasłużonej recenzji) dostaliśmy zestaw sennych b-side'ów (za karę tylko Krótka Piłka), które chyba nie mogły się zmarnować i tak wylądowały na Here Comes The Cowboy. Okej, trochę się znęcam nad Maciem, ale ostatecznie to wciąż są "spoko" piosenki i raczej daleko im do poziomu Męskiego Grania: "Finally Alone", "On The Square" czy chyba najfajniejszy tu "All Of Our Yesterdays" (bo są emocje, co nie?) to typowa demarcowszczyzna, którą znamy i lubimy. Ale gdy posłuchałem openera, to wzięła mnie cholera (no i równocześnie miałem atak śmiechu, bo co to ma niby być, muzyka do czekania na przystankach?). Szkoda, że tak to wszystko wyszło, bo kto za kilka lat będzie pamiętał o tej ledwie szóstkowej płycie? Ale i tak się nie żegnamy, do zobaczenia niebawem #podsumowanie2010s –T.Skowyra