Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Jimmy Page kiedyś powiedział, że gitara akustyczna ma w sobie więcej emocji niż jakikolwiek model Mooga. Gdyby facet posłuchał Windswept, to by nie gadał takich głupot. Johnny Jewel wysmażył bowiem ścieżkę dźwiękową, która wzruszy nawet największego twardziela. Zawieszone pomiędzy snem i jawą, ambient-popowe cukierki smakują prawie tak dobrze jak popisy Julee Cruise, ozdabiające lynchowskie uniwersum kilka dekad temu. Jak widać elektronika przywdziewająca retro uniform nie jest skazana na synthwave'owy syndrom estetycznego fetyszyzmu. –Ł.Krajnik