Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Słuchanie Jlin nie należy do najprostszych czynności. Reprezentantka Planet Mu swoim debiutanckim albumem rzuciła wyzwanie wszystkim miłośnikom footworków. W niecałych 40 minutach i 11 kawałkach wywróciła formułę tego gatunku, biorąc z niego skomplikowane i gęste struktury rytmiczne, a usuwając całe ciepło, przebojowość i lekkość, przez co porównywanie jej do Rashada jest mocno nie na miejscu. Wszystkie utwory oparte są na podobnej formule: wściekle atakują słuchacza kaskadą dźwięków, nie rekompensując tej przemocy melodią. Narlei całe szczęście nie udaje, że to motywy mają grać pierwszoplanową rolę w jej muzyce i w zamian oferuje całe spektrum kłujących, industrialnych repetycji. Album rzeczywiście brzmi futurystycznie i świeżo, czego oznaką może być to, że nie potrafię nazwać atmosfery, jaka tutaj panuje, przy jednoczesnym wyraźnym odczuciu, że jednak jakaś ściśle określona unosi się nad nagraniem. Choć to płyta bardzo frapująca i ciekawa, jest niestety bardzo męcząca i na pewno dobrze zrobiłoby jej większe zróżnicowanie intensywności i dynamiki poszczególnych indeksów. Niemniej jednak – dobre gówno. –A.Barszczak