Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Co my tu mamy? A, to trójmiejscy The Fruitcakes. Na swoim drugim krążku, zatytułowanym nomen omen 2, panowie hołdują beatlesowskiej tradycji, starszej psychodelii (Syd Barrett, The Doors) oraz nowszej psychodelii (dwa pierwsze krążki Tame Impala, Unknown Mortal Orchestra) i trzeba przyznać, że całość prezentuje się całkiem udanie. To w znacznej mierze zasługa Maćka Cieślaka, który stawiając na oldschoolową produkcję, okazał się być dla chłopaków kimś w rodzaju George’a Martina (oczywiście zachowując odpowiednie proporcje). Mogę narzekać, że zagrywki gitarowe The Fruitcakes aż za bardzo korespondują z tymi, które przed laty nagrała czwórka z Liverpoolu i w rzeczy samej 2 jest rewersem muzycznego wzorca kreatywności rodem z podparyskiego Sevres, ale co mnie to obchodzi, skoro lwia część 2 to naprawdę dobre piosenki. Przysłowiową "truskawką na torcie" jest wyróżniające się znakomitym refrenem "Sleepless", które mogłoby stanowić polską odpowiedź na "Chamber of Reflection" Maca DeMarco, ale to oczywiście nie wszystko, gdyż takie numery, jak chociażby melancholijne "He’s Calling You" oraz jazzujące "Dreaming My Days Away" też robią tutaj robotę. 2 to z pewnością jedna z najbardziej bezpretensjonalnych polskich płyt tego lata, dlatego warto jej zażyć jeszcze przed przyjściem kalendarzowej jesieni. Aha, wokalista śpiewa po angielsku bardzo dobrze, więc drogi Lucasie Tymański, nie musisz wzywać swojego taty, żebym stanął z nim w szranki w ramach lingwistycznego pojedynku przed komisją British Council, jak to niegdyś proponował pewnemu dziennikarzowi, który to raczył wypunktować jego rzekomo słabą angielszczyznę. –J.Marczuk