Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.

Łatwo wytłumaczyć nieobecność w archiwum Porcys tekstów o poprzednich płytach Foxing – niezdrowe upodobanie do mazgajowatego, ocierającego się o banał midwest emo (Albatross) wymaga spełnienia odpowiednich warunków. Może trzeba być człowiekiem notorycznie łamiącym przykazanie o umiarkowaniu w piciu i uczuciach, z dumą wychwalać brak odporności na szantaż emocjami. Ale gdy słuchacz zaczął się cieszyć, że w zerwaniu z nałogiem pomaga nudny sofomor (Dealer z 2015 roku), zespół z St. Louis znowu z rozkoszą żłobi blizny przeszłości. Nad Nearer My God unosi się naftalinowy zapaszek nu indie (jakieś Wolf Parade, Sunset Rubdown...), nadekspresja co rusz ściera się z presją kompozycji, rozplenia się alt rock środka. Tylko co z tego, skoro opener brzmi jak wymarzona przez nikogo współpraca Tv On The Radio z Brand New, skoro zaskakujący mostek "Crown Candy" wkręca się w głowę, a rozedrgany "Gameshark" ujmuje chwytliwością. Taka jest ta płyta: zbyt naiwna, by traktować ją poważnie, zbyt patetyczna, by zaskarbić sobie uznanie cyników, zbyt oczywista. To jest tak niemodna, przypałowa muzyka, że nie mogłem się nie zako****. I nikomu nie powiem, jak bardzo ją lubię. –P.Wycisło