Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Post-scriptum do świetnego zeszłorocznego longplaya My Skeleton. Tym razem Stuart Turner porzuca orkiestracje i nieco odseparowuje się od wątków poważkowych czy "post-muzycznych", podróżując szlakami wyznaczonymi przez elektronicznych herosów. Bo weźmy otwierający EP-kę "Traumzeuge" i od razu słychać Fenneszowski sposób obróbki muzycznej tkanki, choć Claude Speeed pod koniec doczepia do tej wiązki baśniową wokalizę skrytą w niebiańskich oparach dźwięku. Z kolei "Dr. Liz Wilson" czy "Fret" to referencja w kierunku Tima Heckera i jego lodowatych, syntezatorowych wędrówek. A wieńczący Sun Czar Temple "R U Sorry?" to pejzaż namalowany podobnymi dźwiękowymi farbami do tych, których używali Boards Of Canada na Tomorrow's Harvest (choć pod koniec znowu odzywa się Heckerowska maniera). Oczywiście, nie chcę tu wykazać, że Turner nie posiada własnego idiomu, bo choć widać, że odbiera sygnały od swoich wybitnych poprzedników, to widać również, że potrafi z tego korzystać, kreując własną soniczną powierzchnię, w którą z łatwością można wsiąknąć. –T.Skowyra