Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Last but not least – powolutku nadrabiamy zaległości na odcinku elektronicznym. O Actressie zwykło się ostatnio pisać "w kontekście". Afrocentrycznym, londyńskiej klubówki i tak dalej, i tak dalej. Porzucając jednak rozważania na temat okoliczności powstania AZD, chciałbym tutaj wynotować taką moją krótką, silnie zsubiektywizowaną impresję. Otóż Darren Cunningham dwa tysiące siedemnastego roku brzmi jak lepszy Andy Stott z wysokości Too Many Voices. Nie dość, że tym albumem wyraźnie przeprasza za obłąkaną, chaotyczną sambę zatańczoną na podziemnych torach Piccadilly line (vide Ghettoville), to jeszcze zamiast na dezintegracji poszczególnych dźwięków, skupia się na ich integracji. Bank skatalogowanych w ramach R.I.P. wyimków spotyka tutaj motorykę Splazsh. Album środka, dobry znak – Actress's back on track. –W.Tyczka