Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.

Do Aussie Invasion jeszcze daleko, ale na horyzoncie wysyp świetnych, młodych gitarowych zespołów z Australii, które zaskakująco nie nazywają się Tame Impala. Jednym z nich jest Rolling Blackouts Coastal Fever. Właśnie są po debiutanckiej płycie, a oprócz tego grają w tym roku na Off Festivalu, więc warto się z tą nazwą zapoznać. Zespół w zasadzie już zrobił dziennikarską robotę. Swoje muzyczne poczynania opisuje jako tough pop/soft punk – i wszystko staje się jasne. Na Hope Downs kontynuowany jest styl poprzedzających ją EP-ek. Chłopaki umiejętnie czerpią z post-punkowości Television, dorzucając do tego elementy country, charakterystyczne dla takich zespołów jak Deer Tick czy Horse Thief. Każdy nowy zespół nagrywający dla Sub Popu ma tzw. "breaking moment", i chyba RBCF ma szansę go osiągnąć dzięki znakomitemu singlowi "Talking Straight". Reszta utworów to natomiast przyjemny, acz typowy zestaw jangle-popowych piosenek z domieszką punka i country, które razem składają się na coraz bardziej wyrazisty styl zespołu. Aussie for the win! –A.Kiepuszewski

"Is it future or is it past?" – wypada mi zadać pytanie podczas słuchania nowej płyty Natalie. I mogę się tylko domyślać, ale dziewczyna chyba dała sobie spokój z własnoręcznie narzuconą, muzyczną etykietą i uciekła od towarzystwa, w którym brylują postacie w stylu Joanny Newsom, a przyłączyła się do grupki otaczającej Donnę Summer (metaforyka mocno upraszcza ogląd ogólny). Tak jest: mniej tu (miłych, ale) zapiętych pod sam kołnierz, pianinkowo-smyczkowych dywagacji, więcej tu dance'u, radiowego popu czy post-disco. Chicowne "Oh My" czy leciutkie "Short Court Stlye" dokładnie ukazuję tę przemianę. Jasne, zdarzają się bardziej nastrojowe momenty, jak estradowy nokturn-pop "Hot For The Mountain" czy smutno-balladowe "Far From You", ale to jednak r&b, disco i funk przejmują album. Soul-popowe "Sisters", delikatny post-nu-disco pop "Never Too Late" czy closer z firmowymi disco-wzorkami "Ain't Nobody" nadają ton całości. I ja się cieszę, i ja jestem zadowolony, bo to bardzo przyzwoita płyta. –T.Skowyra

Być może kojarzycie, jak Simon Reynolds w swoich rozważaniach na temat hauntologii, propsował wytwórnię Ghost Box. Jeśli nie, to w świat Beautify Junkyards wchodzicie na czysto, z niezmąconym umysłem i głową otwartą na skojarzenia. To nawet lepiej, bo duchologia Portugalczyków przybiera na The Ivisible World Of Beautify Junkyards formy rzadko spotykane; południowe obrzędy łączą w sobie tak odległe tropy jak post-rock (Talk Talk), tropicalię (Novos Baianos), psych-folk (Function, Broadcast w "Sybil's Dream") i jazz-pop (Sunchild). Podczas słuchania tej płyty miałem wrażenie obcowania z czymś pozornie znanym, ale jednocześnie bardzo oryginalnym/obcym (zależność tych dwóch terminów – lol) i z tym rozdwojeniem jaźni czuję się bardzo dobrze. –J.Bugdol

W tym roku mamy upalne lato, więc warto sięgnąć po coś, co przyniesie ochłodę. Myślę tu o wydanym jeszcze w styczniu albumie duńskiego gitarzysty Nicklasa Sørensena, który doskonale sprawdza się właśnie przy tak dusznej aurze. Najprościej scharakteryzować tę muzykę przez referencje: balearyczne ciepło, instynkt Manuela Göttschinga, Eleventeen Eston w HD (który swoją drogą wydał niedawno miłą płytę), odrobina Sea And Cake, dyscyplina Gaussian Curve, szczypta delikatnego krautrocka czy ambient z new age'owych krain. W ciągu czterdziestu minut te powoli płynące i inteligentnie zaplatające się melodie dają czystą muzyczną radość. Rozumiem, że wasze wishlisty wciąż kryją jakieś nieprzesłuchane albumy, ale znajdźcie trochę czasu i posłuchajcie Solo 2 – mówię tu o płycie, która powalczy na mojej liście roku. –T.Skowyra

Wyobraźcie sobie faceta po przejściach, znającego smak wątpliwości oraz twórczej blokady. Gość w wieku czterdziestu kilku lat doświadcza chwil, których prawdopodobnie już nigdy nie wyrzuci z pamięci. Na szczęście, kierownik wytwórni Italians Do It Better w końcu powraca do świata żywych, aby pokonać własne słabości przy pomocy syntezatorowej muzykoterapii. Najnowszy efekt wspomnianych zmagań to Themes For Television, czyli zbiór utworów pierwotnie przeznaczonych na ścieżkę dźwiękową trzeciego sezonu Twin Peaks. Tematyka kompozycji rzeczywiście mocno przypomina motywy charakteryzujące lynchowskie uniwersum. Słodko-gorzkie brzmienie cytuje zasiedlające kultowe miasteczko, nadgryzione minioną traumą postacie, próbujące stawić czoła bezwzględności czasu. Ambientowo-progresywny krajobraz śmiało zagląda w retrospekcyjne mroki, dając odbiorcy możliwość docenienia cudownego kontrastu pomiędzy pięknem oraz grozą. Ezoteryczna elektronika nie tylko umiejętnie żeni fascynacje Badalamentim z wpływami synthwave, ale na dodatek jest opakowana w ścisłą formę kilkuminutowych strzałów, niepozwalających na choćby chwilowe złapanie oddechu. Świat byłby zdecydowanie piękniejszym miejscem, gdyby wszyscy wypuszczali odrzuty na takim poziomie. –Ł.Krajnik

Po materiale Adonisa, swoją EP-kę prezentuje nam D A V I C I I i w tym przypadku również mam same pozytywne skojarzenia. Nie chcę tu snuć nieprawdopodobnych teorii, ale słuchając W Sercu Pozostaje... trudno nie dostrzec, ile wątków przecina się tu na jednej dźwiękowej płaszczyźnie: jest klawiszowy neo-romantyzm otulony lo-fi mgiełką ("Postradane Zmysły"), mamy staranie wystylizowany retro synth-pop spod którego wyłania się młodzieńczość Papsów i doskonale wkomponowany w całość pierwiastek polskiego disco-polo sprzed lat, o którym niejedna i niejeden z nas po cichu marzył ("Pewne Wątpliwości"), jest duszna atmosfera chillwave'owych pocztówek końcówki zeszłej dekady ("Kompromisy"; tu można jeszcze wspomnieć o dream-popowych majakach), pojawia się też coś w rodzaju dekadenckiego deep-house'u ("Skruszone Serce"), który moglibyśmy posłuchać na polskiej domówce o 5.45 w lecie 1986. Ale najważniejsze jest chyba to, że D A V I C I I ma świetny muzyczny zmysł i potrafi pisać smętne, a zrazem piękne melodie. Dlatego polecam całość i z niecierpliwością czekam na kolejne ruchy z Waszej strony, Panowie. –T.Skowyra

Zdumiewająco, wujek Google podpowiada, że nowy, nagrany dla Instant Classic album, sklasyfikowano jako hip hop/rap. Aż takiej renowacji krakowska wytwórnia jeszcze nie przeszła (choć czekam z niecierpliwością). Nowy album Xenonów i tak znacznie odbiega od typowych wydawnictw labelu. Niczym Giorgio Moroder, muzycy korzystają z analogowych syntezatorów w celu odkrywania futurystycznych brzmień. Jednak zamiast italo disco, pojawiają się odurzające, kosmiczne dźwięki, niczym Vangelis w piosenkowej formie. Narkotyczne wizje przyszłości, wykreowane za pomocą Mooga, są jak z książek Lema i Philipa K. Dicka. Niektóre pejzaże dźwiękowe są na podobnym poziomie abstrakcji, co tytułowa Polska Stacja Kosmiczna. Taki "Neptus" spokojnie mógłby znaleźć się w kolejnej części Blade Runnera. Pulsujący, dziesięciominutowy "Planet Brasil" potwierdza natomiast, że Instant obecnie wiedzie prym, jeśli chodzi o organiczne transy. –A.Kiepuszewski

To już się robi nudne. James Ferraro znów trafia w dziesiątkę. Tym razem Święty Jakub od proto-vaporwave wypuszcza EP-kę, łączącą typowe dla niego monolityczne brzmienie z odrobiną chaotycznej nonszalancji, wprowadzającą tu i ówdzie lopatinowski zgiełk. Do syntetycznych, pseudomediewistycznych symfonii wkrada się industrialna kanciastość, zostawiająca rysy na bezdyskusyjnie zjawiskowych kompozycjach. Symulowana epickość kreuje groteskową karykaturę muzyki poważnej, demonstrującą światopogląd zgwałcony przez etos Web 2.0. Cybergotycka penetracja internetowego śmietnika bierze pod lupę tradycjonalizm, poszatkowany memowym postmodernizmem. Prowadzona przez autora narracyjna pulpa przemawia do odbiorcy jego własnym, karykaturalnym językiem, próbując przeniknąć przez barierę zbudowaną na fundamentach fenomenu social media. Four Pieces For Murai żąda wyłowienia realnych emocji z odmętów wirtualnej rzeczywistości. Tak właśnie brzmi dźwiękowe podsumowanie tych wszystkich godzin spędzonych na palcowaniu iPhone’a, zawsze zakończonych piekłem zapętlonego YouTube’a. Nie wiem, czy powinniśmy wyobrażać sobie szczęśliwego Syzyfa, ale wybór innej opcji nie wchodzi w rachubę już od kilku dobrych lat. –Ł.Krajnik

Czasem mówi się, że trzeci, a nawet czwarty album danego wykonawcy jest prawdziwym sprawdzianem możliwości i umiejętności przetrwania na rynku. W przypadku Courtney Barnett, wygadanej piosenkarki z Antypodów, ten moment przychodzi znacznie wcześniej. Jej debiut, Sometimes I Sit And Think, And Sometimes I Just Sit, to niby zwykłe gitarowe granie, ale podbiło serca krytyków i publiczności, oraz zdominowało listy końcoworoczne. Choć wątpię, żeby sequel w postaci Tell Me How You Really Feel równie namieszał w branży muzycznej, to okazuje się być wyjątkowo godnym następcą. Niby takie powielanie już utartych schematów muzycznych, ale bardziej przejrzyste i dopracowane kompozytorsko. Brak spontaniczności w warstwie tekstowej tylko minimalnie doskwiera. Przynajmniej dzięki takim utworom, jak Hopefulessness czy Charity ciężej będzie nazwać Courtney zwykłą nowinką. Trzymanie się najntisowskiej, gitarowej tradycji oczywiście stale na miejscu, a od porównań do Liz Phair artystka jeszcze długo nie ucieknie. Ale skoro melodie są na poziomie, to po co narzekać? –A.Kiepuszewski

W zeszłym roku Clairo zaczarowała byciem pretty girl lub też tą jedną konkretnie piosenką piętnaście milionów osób na Youtube i jakąś połowę Porcys (w tym też mnie). Niewinny lo-fi-pop i aesthetic-based stylówa tego dwudziestoletniego aniołka z Bostonu, nadmuchały dookoła niej życzeniową bańkę z nadzieją na odświeżenie sceny czy oddech od muzyki rozumianej komercyjnie. diary 001 składa się z sześciu numerów, z czego trzy są już wszystkim zainteresowanym dobrze znane; wartość tekstów jest właściwie umotywowaniem dla tytułu EP-ki, a muzycznie niezmiennie – jest to ładny, łatwy pop spleciony z syntezatorów i generowanych komputerowo kliknięć i ćwierknięć, które opływają beznamiętny i dziecięcy głos Clairo. Czarujące refreny, slacker-core'owe melodyjki i sama postać tej dziewczyny mnie w sumie kupują i gdyby nie to, że (być może niesłusznie) spodziewałam się czegoś trochę więcej, dałabym bez zbędnego zastanawiania się łapkę w górę, wciąż nucąc sobie "Pretty Girl" – A.Kiszka.