Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Na to, że najnowszy singielek duetu w ogóle mnie nie grzeje ma wpływ kilka równoległych czynników: prosty i całkiem przyjemny, jadący na sukcesie "Lean On" world bicik poprzecinany jest irytującymi, wulgaryzującymi wstawkami, Aluna brzmi jakby bardzo nie chciała mieć z tym kawałkiem nic wspólnego, a do tego całość jest zritardyzowana obecnością Popcaana – jednego z największych pitchforkowych nieporozumień ostatnich lat. Do tragedii nie doszło, ale jak na autorów Body Music to stanowczo, stanowczo za mało. -W.Chełmecki
Tym razem jeden z naszych ulubieńców nie pokazał swoich songwriterskich skillsów, ale dośpiewał swoje na cudzym podkładzie. Na szczęście SG Lewis, który również zachwycił się debiutanckim krążkiem Dornika, poczęstował swojego gościa na wokalu przestrzennym, klawiszowym podkładem lekko wpadającym w chillwave'owe wibracje. Coś w sam raz dla obdarzonego Jacko-podobną barwą głosu Leigha. Kulminacją "All Night" jest oczywiście wzniosły, pulsujący refren, ale przecież cała kompozycja jest przemyślana i nie zawiera nawet chwili przestoju: poczynając od umiejętnie zaszczepiającej klimat jointa introdukcji, przez treściwą zwrotkę prowadzącą do refrenowego hooka. Po dwóch kolejkach SG dokłada synthowe arpeggio budując tym samym dający orzeźwienie mostek na 1:43, po czym uderza z jeszcze silniejszym chorusem za sprawą doklejonego, klawiszowego paska i tym samym wieńczy całą pieśń. Ze spokojem można wrzucać na ripit, tylko pamiętajcie: noce są teraz długie, ale przy "All Night" mogą szybko zlecieć. Dobranoc. –T.Skowyra
Tahliah Debrett Barnett wciąż nie daje o sobie zapomnieć i prezentuje nowy kawałek. Tym razem (zresztą nie tylko tym, ale tutaj przede wszystkim) próbuje nas zahipnotyzować swoim uduchowionym, przepełnionym emocjami głosem, a dźwięki podkładu stanowią tu właściwie tylko oszczędne, namalowane, elektroniczne tło, choć w drugiej, zdecydowanie najlepszej części, jednak zaczynają pełnić większą i istotniejszą rolę. Tak czy inaczej, twigs trochę przesadza z tą patetyczną formułą – w dodatku czarno-biały klip ma za zadanie zwiększyć wrażenie. Stąd nie mogę jednoznacznie powiedzieć, że "Good To Love" to utwór fascynujący i przeszywający, ale skrzywdziłbym artystkę twierdząc, że jej najświeższa propozycja jest zupełnym niewypałem. Trochę jestem oczarowany, a trochę mam wątpliwości. Hmmm. –T.Skowyra
Maria Peszek postanowiła za jednym zamachem zabrać głos w dyskusji na temat uchodźców i ustosunkować się do ostatnich przetasowań na polskiej scenie politycznej. Najpierw tłumaczy dzieciom, że "inny nie znaczy gorszy lub zły" następnie dokonuje fascynującego odkrycia – "nic nie jest takim, jakim się wydaje" a w puencie jak zwykle obrywa się POLSKIM KATOLOM. Jest to pierwszy singiel zapowiadający zbliżającą się wielkimi krokami nową płytę artystki Karabin i jeśli wierzyć zapowiedziom z youtube'owego kanału Marii ma to być KOLEJNY KONCEPT ALBUM (!!), "jedenaście piosenek o wolności, nienawiści i prawie do bycia innym". Właściwie ten kawałek wydaje się być esencją nadchodzącego krążka, mamy tu wszystkie wyżej opisane składniki. Czuję się więc zwolniony z wątpliwej przyjemności odpalania Karabinu. –S.Kuczok
Paweł Milewski − połówka duetu Twilite przesiadł się z folkującego indie popu na rzecz bardziej elektronicznych, intymnych, sypialnianych brzmień. I fajnie, bo choć takie granie nie jest wzorcem oryginalności rodem z Sevres (konotacji i podobieństw z hołubionymi przez nas artystami mógłbym wypisać sporo, ale po co), to wciąż w naszym kraju występuje w, nazwijmy to, niedostatecznym stopniu. Nie ma o czym mówić, Milewski robi to dobrze. Podoba mi się ukuty na podobieństwo najlepszych numerów Inc. szkielet rytmiczny tego utworu, podoba mi się pełna wyczucia i oszczędna produkcja autorstwa Phantoma i Michała Kupicza (swoją drogą co za skład) i wreszcie najbardziej podoba mi się refren, gdzie nienachalna wokaliza Pawła świetnie współgra z przetworzoną gitarą elektryczną i migającymi gdzieś na trzecim planie samplowanymi głosami. Dobrze zrobionego bedroom popu flirtującego z r&b nigdy dość. EP-ka od figurującego pod pseudonimem Better Person Adama Byczkowskiego już niedługo, ale projektem Pasts na ten moment jaram się w przynajmniej równym stopniu. Czekamy na więcej! −J.Marczuk
Gdzie się podział pierwiastek szaleństwa odpowiedzialnego za co-produkcję numeru Arki? Podkład brzmi jak żywcem wyrwany z jakiegoś najntisowego, amerykańskiego ghetto-rapu (hamujący samochód, drogowa kraksa – serio?) i gdyby nie interesujące, dość "ożywcze" sample dziecięcego płaczu oraz kilka brzmieniowych innowacji (począwszy od 2:30), to podkład ten śmiało można by umieścić w paczce instrumentali pierwszego lepszego internetowego beatmakera promującego się za pomocą platformy YouTube. Sam Dean Blunt w obrębie utworu porusza się raczej bez większych niespodzianek, tj. z charakterystyczną dla siebie flegmą i rzuca wersy jakby zupełnie na odczepce. Broń boże nie jest to żaden przytyk, bo niesłychanie cenię sobie charakterystyczny, wykształtowany już w czasach świetności Hype Williams styl Brytyjczyka, ale umówmy się – u czarnoskórego muzyka przede wszystkim chodziło o frapujące, nieoczywiste konstrukcje i momentami absurdalne dźwiękowe zestawienia. –W.Tyczka
Wiadomo jak to jest z AnCo – z nimi może być źle, ale bez nich jeszcze gorzej. Przy tym powiedzmy krótko – dzisiaj od chłopaków nie oczekuje się już ambicji do przesuwania granic współczesnego popu, zresztą twierdzą tak nawet sami zainteresowani i coraz częściej sięgają po znacznie prostsze niż znamy z ich dotychczasowej linii programowej rozwiązania. "FloriDada" nie odsłania niczego nowego, prędzej sytuuje całość między dwiema ostatnimi płytami – ot barwna zawiesina starych sztuczek, przecieta obdarzony beachboysowymi frazami, najbardziej wyrozniajacym się z tej stawki mostkiem. Nie spodziewam się płyty roku, ale fajnie, że są; po prostu, tak zwyczajnie. –R.Marek
Doooobra tam, nie ma co udawać, "Focus" jest semi-plagiatem "Problem", nawet jeśli Ariana próbuje odwrócić uwagę kosmiczną kreacją. Jestem jednak zdania, że pomimo ewidentnych podobieństw (konstrukcja utworu, refren, sposób śpiewania, dęciaki) nowy kawałek panny Grande może funkcjonować na innych warunkach: autorytarny beat zastąpiły imprezowe handclapy, syntezatorowy mostek ucieka nieco od formuły r&b bangera, a Srazalea nie zatruwa atmosfery swoją obecnością. Jeśli Ilya z Martinem mają zjadać swój ogon w tak efektowny sposób, to ja nie mam zamiaru narzekać. Był Problem, jest Focus, czekam na Liroya. -W.Chełmecki
Niedawno przeczytałem wiadomość, że Sokół ma wydać płytę solo (pierwszą!) i bardzo się z tego powodu ucieszyłem. To jeden (jedyny?) z tych genialnych niegdyś raperów, którzy nigdy nie zaliczyli w swojej karierze w pełni udanego albumu. Może w końcu się uda? Płonna to była nadzieja, ale jakaś była. Niestety potem nadeszły fakty. Obecność Lindy. Pewnie, "Filandia” była świetna, ale to raczej wyjątek. Współpraca zgorzkniałego rapera, który potrafi wydać coś takiego, z burakiem pokroju pana Bogusława nie mogła zaowocować niczym dobrym. Nie mam ochoty się pastwić jakoś bardzo nad tym tworem. Oczywiście pod względem produkcyjnym, wykonawczym, realizacyjnym itd. jest w pełni profesjonalnie i fajnie. Marna to jednak pociecha, gdy efektem starań jest czerstwy rap dla prenumeratorów magazynu Logo. Przy ostatniej scenie, w której zadowolone chłopaki polewają sobie po szklaneczce Black Label, robi mi się autentycznie smutno, więc już może zamilknę. Rób to, w co wierzysz? Ja już w nic nie wierzę. –A.Barszczak
Zaśpiewany przez Cyndi Lauper na początku lat osiemdziesiątych popowy klasyk w rękach tercetu z Portland uwypukla jedno – u Chromatics wciąż bez większych zmian. Ruth Radelet w schematyczny już sposób czaruje podobnie poprowadzonymi wokalizami, a Johnny Jewel odurza plastikowym, cloudowym drum kitem tak charakterystycznym dla pościelowych chillwave’owych producentów sprzed kilku wiosen. Ale nie to jest najgorsze, bo najbardziej boli fakt, iż mimo nie opuszczającego mnie przez cały utwór wrażenia, że słyszałem podobne piosenki na co najmniej dziesięciu undergroundowych SoundCloudach, to wciąż nagranie to porywa. Tacy trochę Majestic Casual współczesnej muzyki rozrywkowej. Niczym nie zaskoczą, ale wciąż słucha się tego może bez wypieków na twarzy, ale na pewno przyjemnie. –W. Tyczka