
Przegląd najciekawszych muzycznych premier ostatnich sześciu miesięcy 2023 roku.
319, projekt Butlera z Shabazz Palaces oraz Daniela Lopatina, brzmi zupełnie tak, jak Kode9 i Spaceape nowej, innej dekady. Tam: dubowa czerń i melorecytacja, tu: powykręcana, organiczna, wyimkocentryczna OPN-owszczyzna na rapie. Niby nic odkrywczego – Dean Blunt w masie swoich projektów przygotowywał nas do tego typu outsiderskiej jazdy w stylu post-warp'owego wersyfikowania GAIKI po dzbanku melisy, niemniej wierzę, że to 319 wreszcie ustali jakiś quasi-kanon (jeszcze nie) gatunku. Jak tylko zdobędzie się na odwagę i wyjdzie ze swojej strefy komfortu. "Who the best, who so fresh?" – na ten moment może i zgoda, ale i tak wszyscy czekamy na revival powoli wracającego do łask jungle (koniecznie) ze zdolnym MC. Tam szukajmy rewolucji, tutaj oddajmy się kontemplacji. –W.Tyczka
Pewna bałucka jazz-głowa regularnie daje do zrozumienia, że orężem w jej rapowym arsenale, z którego korzysta najczęściej, jest przewidywalność i nuda. "Hybryd" mega sztos; sześć wzmianek o dziecku, trochę o matce, urocze "ziom" wypluwane co jakiś czas, czyli witam was w rzeczywistości, u mnie wciąż bez zmian. No i sprawa w dalszej części wygląda z grubsza tak, że na typowym dla siebie, wytartym z jakiejkolwiek aspiracji bicie (tym razem produkcji Killing Skills; more like DYING SKILLS, hihi) płynie sobie O.S.T.R., wygłaszający truistyczne kazania, bełkoczący mało interesującymi sloganami. Ale nie, poważnie, już nawet nie chce mi się analizować, ile razy z jego ust materializował się lament, że żona się na niego wkurwia, bo za dużo jara czy jeszcze jakieś inne tanie moralizatorstwo "o życiu, w życiu i po życiu". Zabawna sprawa, ale nawet album, który ów singiel promuje, nosi tytuł... *tadam* Podróż Zwana Życiem – szacunek za konsekwencję, ziom. Na koniec pozostaje mi wyrazić żal, że Madlib nie miał racji – marihuana pod żadnym pozorem nie zwiększa kreatywności. –R.Marek
Sam Obey postanowił zwolnić tempo. Jak mówi Faderowi, w hołdzie swoim ulubionym balladom r&b i w walce z nadmiernie wykręcanymi prędkościami radiowych songów. Rezultatem jest ten kawałek pilotujący nadchodzące Merlot Sounds EP – podzielona analogicznie do “Fallin” na część zasadniczą i rozciągające się outro –piosenka-ołtarzyk, odsączona z rozbuchanej zazwyczaj produkcji tego koleżki z Brooklynu. Ostatecznie charakterystyczne napięcia kompozycji jednak tutaj przeważają, przywodząc na myśl, nie bez zasadniczego udziału Anthony’ego Flammii, jakiś porywający się na autentyczność, usherowsko-prince’owski, emocjonalny drenaż. Jak ten kierunek ma się do całości materiału, przekonamy się już niebawem. –K.Pytel
Pamiętacie Jessie Ware i jej debiut Devotion? Okej, ja już trochę o nim zapomniałem, ale dzięki singielkowi "Ulatuje" całkiem dobre wspomnienia wróciły. Wszystko za sprawą Olgi Polikowsiej, która właśnie bezceremonialnie wkroczyła na electropopową scenę w naszym kraju. I mam nadzieję, że uda się jej awansować jak najwyżej, a to dlatego, że właśnie takich piosenek szukam w polskim popie: pozbawionych balastu pretensjonalności, stawiających na chwytliwe melodie (dawno nie słyszałem takiego refrenu w polskim mainstreamie), szukających porozumienia z r&b, no i wreszcie ubranych w błyszczące synthowe szaty. To wszystko znalazłem w singlu Olgi (za który muzycznie odpowiadają: Łukasz Maron, więc jakby wiadomo; oraz Szatt z zespołu Kroki), która może i chowa się trochę za vintage'ową firanką, ale wyraźnie spogląda w przyszłość. I bardzo się cieszę, bo startując z pozycji "polskiej Jessie Ware" można chyba naprawdę daleko zajść. –T.Skowyra
Nie od dziś wiadomo, że Alex Smith to nie tylko specjalista od Detroit Techno. Tym razem miesza house Larry'ego Hearda z nu-disco Tony'ego Bettiesa i funkiem Damona Riddicka. Pomaga mu wracająca do formy Ramona Gonzalez, która na tle oldskulowego podkładu przypomina mi jakąś zapomnianą gwiazdę r&b lat 80. "Confess To U" prowokuje do użycia wyblakłych klisz o plaży i piasku, ale chyba nie da się inaczej, skoro ten utwór pewnie na stałe wejdzie do mojej (i pewnie nie tylko mojej) wakacyjnej listy singli. –J.Bugdol
Jeżeli ktoś nie czuje jeszcze przesytu po wymiatającej EP-ce Maxo, to powinien w trybie natychmiastowym zaznajomić się z tym sympatycznym młodzieńcem. Choć jego muzyka na wielu płaszczyznach zdradza podobieństwo do dzieł autora Chordslayera, to nie sposób odmówić jej znacznie większego luzu i stonowania. Jeszcze bardziej wyraźne jest też nasycenie dźwięków energią chińskich bajek, co możecie potraktować zarówno jako zachętę, jak i przestrogę. Ja jednak nie potrafię oderwać się od tego słodziutkiego kawałka i z niecierpliwością czekam na kolejne ruchy Omni Rutledge’a. –A.Barszczak
Dzieje się: brytolskie mleko pod nosem wymyka się spod dreamrockowego klosza i odkrywa rap. Czy teen-rock-rap. Wygląda to i brzmi jak gdyby King Krule chciał wygryźć Nathana Williamsa z pozycji lidera Wavves – stężenie absurdu bliżej nieznane. Warto jednak obserwować, co jeszcze z tego wyniknie, skoro już dziś 22-letni Niall Galvin (dubbing w Harrym Potterze w CV) nagrywa longplej w Atlancie, zarabia remiksy u Harry'ego Frauda, a w międzyczasie kusi singlem tak głupkowatym, kompletnym i zaraźliwym jak ten. -K.Miszczak
Słucham sobie tego singielka i w głowie dopełnia mi się obraz Onry, jako producenta przehajpowanego. Owszem, na każdym albumie Francuza znajdziemy jakiś ripitowalny track, dwa lub nawet trzy, ale umówmy się – nigdy nie wymiótł. Najwięcej mówiło się o Chinoiseries, głównie za sprawą konceptu samplowania wietnamskich pocztówek dźwiękowych. 15 maja wychodzi Fundamentals, mające być zanurzone w przeszłości, w złotej erze hip-hopu, ale patrzące w przyszłość. "We Ridin’" jednak zapowiada muzykę smutnie i nudnie wtórną. –M.Hantke
Królowie lata powracają zimą? Do tego follow–upując sztos sprzed lat? To nie mogło się nie udać. Żadnej rewolty względem fanów na szczęście nie planują, ciągle ta sama flegma i laidbackowo przewijane przez Piotrka linijki na firmowych już podkładach patr00. Porównując z Podziemnym Disco, tylko jedna subtelna zmiana – tym razem to ona ma spocone dłonie, a on dzierży srebrny pistolet. No wiecie, parytety… –W.Tyczka
Od początku jest dobrze: rzut oka na tytuł i skojarzenia powinny biec w kierunku piosenki Quebo z Pawbeatsem. Dobrze, nie jest dobrze. "Euforia" przypomina, co się dzieje, gdy interesujące linijki zastępuje linia najmniejszego oporu, gdy ciekawe teksty są niedostępne jak crack w Opolu. Albo gdy ghostwritera zastępuje generator, gdy generyczność nawiedza jak duch. Nie szanuję takiego leksykalnego lenistwa, na które można przymknąć oko tylko w dziennikarstwie muzycznym, gdy człowiek chce pisać tak, jak mówi. I jeszcze ten nieszczęsny autotune, dzięki któremu czasami można się dowiedzieć, jak brzmi "an intimate stranger hailing from the uncanny valley between organic and synthetic, human and superhuman", ale tutaj (i na płytach Taco chociażby) brzmi jak nieudana emigracja z Polski do USA. Dociekliwy czytelnik powinien zapytać, dlaczego w takim razie kciuk nie wskazuje podłogi, a ja wtedy pytam Jana, czemu marnuje takie ładne podkłady. Wyspałem się, a ziewam. Chyba wolę sobie zrobić popcorn, przeglądać jej Instagram. –P.Wycisło
Przegląd najciekawszych muzycznych premier ostatnich sześciu miesięcy 2023 roku.
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.