Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Odłóżmy na bok zeszłoroczny projekt z Toddem Rundgrenem i Emilem Nikolaisenem, bo wraz z "Closing Shot" Lindstrøm wraca gdzieś w okolice 2012, wprost do bardzo udanego w mojej opinii Smalhans. Nowym trackiem Norweg udowadnia, że wciąż jest w formie, a w kategorii rozlazłego syntezatorowego space disco ciągle nie ma sobie równych. Jakichś nowych dróg tutaj nie znajduję, ale nie jest to żadnym problemem, gdy dostaję tak dopieszczoną, rozkoszną kaskadę klawiszy, która mogłaby trwać bez końca. Może to po prostu mam słabość do takiego brzmienia, ale coś mi się wydaje, że koleś jest po prostu kozakiem. –A.Barszczak
Oj, chyba strzał z Krzysztofem Krawczykiem i reworkiem jego szlagieru "Chciałem Być" okazał się być tym z serii jednorazowych. Producent ukrywający się pod enigmatycznym pseudonimem unitr∆_∆udio zapragnął być przez moment naszym Clamsem Casino i w rzeczy samej udało mu się. Numer stał się jednym z hitów jesieni, pokochała go blogosfera, a cloudowy podkład pod osobistą spowiedź ex-Trubadura pasował idealnie. Nie chcę zatem nic mówić, ale porażka związana z przeróbką evergreenu Rodowicz jest dość spektakularna. Można winić dobór kawałka, bo numer sam w sobie jest przeciętnym utworem, ale niestety zostały tutaj obnażone pewne braki w kwestii producenckiego sznytu oraz wyczucia dobrego smaku. Zwrotka jedzie jeszcze "jako tako", ale o podbitym siermiężnym trapowym refrenie chciałbym jak najszybciej zapomnieć. Drogi producencie, jeżeli nas słyszysz, zdecydowanie nie idź więcej tą drogą, nawet jeśli jest to z twojej strony jedynie koniunkturalny chwyt! –J.Marczuk
Znacie już nowy numer Bat For Lashes, to teraz pora zajrzeć na nasze własne podwórko. W kontekście “In God’s House” Natashy wspomniałem o kręceniu się w koło własnej estetyki i dawaniu nadziei na lepsze. Sprawa Rebeki porusza mniej więcej podobne problemy. Daleki jestem od mówienia twórcom co powinni robić, ale “Perfect Man” jest jednak poniżej oczekiwań względem tego projektu. Ofensywa synth-popu w naszym kraju daje co najwyżej średnie rezultaty – to fakt szeroko komentowany, ale sam genre nie jest przecież niczemu winny. Czy drugi album poznańskiego duetu coś w tej kwestii zmieni? “Stars” to nie jest, jednak chyba ważniejsze pytanie to: czy powinniśmy tego chcieć? –K.Pytel
Na przestrzeni dziesięciu lat rzadko mieliśmy do siebie szczęście. Natasha Khan lubi sobie pofolgować pośród synonimów terminu pixie, podrążyć domenę Kate Bush i zarazem wyprzedawać festiwale, i tak to sobie w najlepsze trwa. Dałbym jej spokój, gdyby co jakiś czas nie dawała znaków chęci ostatecznego ogarnięcia własnej estetyki i wydania porządnego wydawnictwa, na które w końcu zasługuje. “In God’s House” ma zapowiadać nową płytę. To ciągle typowe Bat For Lashes, ale na tyle spójne, że można się zainteresować – daje radę na przykład mostek w podobie przyśpiewki “Space Oddity” – choć nieco rozczarowujący jest sam wokal Natashy. Czy to wystarczy, żebym w lipcu sięgnął po The Bride? Nie wiem, ale w tym momencie nie będę jej przecież skreślał. –K.Pytel
Smolasty, jakby to chciały komentarze "na jutub", polski Chris Brown, producent Bałagana i ziomek z kręgu GM2L, próbuje przeszczepić na nasz swojski grunt współczesne klubowe r'n'b z musztardowym posmakiem. Jak mu to wychodzi? Najbardziej dyplomatyczna odpowiedź brzmi – profesjonalnie. Mam pewne obiekcje co do jego twórczości, szczególnie w warstwie wokalnej. Niestety brakuje tutaj charyzmy. Całość jednak ratuje doskonały bit, szalenie odtwórczy w stosunku do zachodnich trendów, ale przy tym niesamowicie skuteczny i dobry. Trochę szkoda, bo na Locie 022 jego brzmienie było bardzo "własne" i mam nadzieję, że na Źródle z Kazkiem jeszcze do niego wróci. Mimo wszystko "W Moim Typie" to udany numer, chwytliwy, o sporym replay value, a gościnnie występujący Białas, który rzuca absurdalnym wersem o hydrze chwyta mnie za serce. Mr Hennessy ukaże się już 23 marca i bankowo będzie warte sprawdzenia. –A.Barszczak
Nowy singiel Beaty Kozidrak był dla mnie jednym wielkim rozczarowaniem. Jednak kiedy tak podczas koncertu słuchałam "Olka" z solowego debiutu Beaty, to pomyślałam, że nie wszystko stracone, bo jest ktoś, kto pop z tej półki jeszcze trochę w Polsce pociągnie. Ten obowiązek spada na barki Soniamiki. Od pierwszych dźwięków "Fantazi" przywodzi na myśl estetykę najntisów, no może poza przewijającym się basem. "Lemoniada" urzekała pulsującym syntezatorem i błyskotliwym songwritingiem – i w tej kwestii Zosia Mikucka dalej nie zawodzi. Robi apetyt na więcej. –A.Kania
Na horyzoncie właśnie pojawili się kolejni zawodnicy czerpiący z bezdennej retro-studni lat osiemdziesiątych. Duet z Nowego Jorku ma już co prawda na koncie kilka numerów, a nawet EP-kę, ale chyba najlepszym jak dotąd momentem w ich krótkiej karierze jest wypuszczony ostatnio "Already Love". Od razu skojarzył mi się z nowymi numerami typiarzy z 1975, a to już wystarcza. Szczerze mówiąc numer spokojne mógłby znaleźć się na ich wydanym niedawno sofomorze, bo produkcyjnie jest olśniewająco, refren fantastyczny i wielokrotnego użytku, a i kompozycyjnie dzieją się pyszne rzeczy (fragmencik na 2:20). A więc żadne ok, żadne fine, żadne good, tylko bez gadania great. –T.Skowyra
Zdaje sobie sprawę, że pisząc dziś o "Make Me Like You" odgrzewam kawałek sprzed miesiąca, ale This Is What The Truth Feels Like ma ukazać się lada dzień i chciałbym zwrócić uwagę czytelników na ten fakt, bo może akurat wydawnictwo utrzyma poziom tego singla. Za nową piosenkę Gwen Stefani odpowiedzialny jest szwedzki duet Mattman & Robin, którego skillsy po raz pierwszy dostrzegłem przy okazji świetnego "Love Myself" Hailee Steinfeld. To dość znamienne, że szwedzki, bo od pierwszych sekund "Make Me Like You" czuć wibracje Cardigans i to skojarzenie pozostaje ze słuchaczem właściwie do samego końca utworu. Niby nic szczególnego – prosta figura harmoniczna, Stefani śpiewająca ze swoim charakterystycznie ściśniętym gardłem, ale fakty pozostają faktami – z mainstreamu w tym roku częściej zapętlałem chyba tylko "Formation". Może to ten refren. –W.Chełmecki
Chciałbym napisać coś konstruktywnego o "pierwszym solowym numerze Mateusza Holaka", ale próba przebrnięcia przez słowo "głodzien" chyba mnie jednak przerasta. GŁODZIEN, rozumiecie to? GŁODZIEN. "Otwarte" odważnie penetruje w ogóle wyszukane wątki i metafory gastronomiczne. Są braki w karcie, jest umyty stół (Durczok approved), jest wreszcie literalne użycie słowa "żarcie". Tak się zastanawiam, czy to wszystko nie jest przypadkiem hołdem dla tych wszystkich ciężkich chwil, kiedy pijani i GŁODZIENI zbyt długo czekamy na kebsa. Pomyślcie jakiego drugiego dna nabiera wtedy rezonujące w drugim refrenie "czy odbije się, czy odbije się" Pauliny Przybysz. –W.Chełmecki
Takie numery zdecydowanie lubimy, lubimy taki songwriting. Thom Gillies dał sobie spokój z sympatycznym Tops i wraz z June Moon, koleżanką odpowiedzialną za eteryczny projekt Forever, wziął się za wyrafinowane jamowanie w duchu Teen Inc., Ariela Pinka, Maca DeMarco czy Prefab Sprout. Wszystko w oszczędnym, intymno-nocnym anturażu akustyka rozświetlonym pod koniec lekkimi podmuchami fletu. Mam nadzieję, że "Sydney, The List Go On" to prognostyk przed czymś naprawdę dużym (pamiętacie jak było z Roman a Clef?). Zadatki są, talent też, potrzeby jest im tylko czas, cierpliwość i pieniądze. Dlatego bez wahania sprawdźcie Exit Someone i dołączcie do wciąż elitarnej grupki ich fanów. Już za moment to może się naprawdę opłacić. –T.Skowyra