
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.
Na przestrzeni dziesięciu lat rzadko mieliśmy do siebie szczęście. Natasha Khan lubi sobie pofolgować pośród synonimów terminu pixie, podrążyć domenę Kate Bush i zarazem wyprzedawać festiwale, i tak to sobie w najlepsze trwa. Dałbym jej spokój, gdyby co jakiś czas nie dawała znaków chęci ostatecznego ogarnięcia własnej estetyki i wydania porządnego wydawnictwa, na które w końcu zasługuje. “In God’s House” ma zapowiadać nową płytę. To ciągle typowe Bat For Lashes, ale na tyle spójne, że można się zainteresować – daje radę na przykład mostek w podobie przyśpiewki “Space Oddity” – choć nieco rozczarowujący jest sam wokal Natashy. Czy to wystarczy, żebym w lipcu sięgnął po The Bride? Nie wiem, ale w tym momencie nie będę jej przecież skreślał. –K.Pytel
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.