Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
W kontekście ostatnich dokonań sprawców omawianego utworu, kiepski poziom "Kłów" nie jest aż tak oczywisty, jak mogłoby się wydawać. XXANNAXX od dłuższego czasu notuje właściwie same udane strzały, nadając coraz większego sensu stwierdzeniom typu "polska odpowiedź na AlunaGeorge", a niedawna współpraca Szafrańskiej i Quebonafide przyniosła, również moim zdaniem, naprawdę porządny rezultat. Dlaczego więc tym razem coś się popsuło? Odpowiedź jest prosta – zawodzi tu wszystko. Od Quebo eksponującego swoje złote kły, który po raz kolejny eksploruje granice żenady na swoim flow retard-szaleńca, podczas jednej zwrotki, z wykładu teologii, przenosząc nas na stadion MKS-u Ciechanów, okraszając te wycieczki tekstami o swoim grząskim sercu. W dodatku produkcyjnie nie przypominam sobie kiedy ostatnio XXANAXX był tak nieciekawy. Bit, który, jak mniemam, w zamyśle miał opierać się na kontraście przestrzennych, wolniejszych zwrotek i refrenowej eksplozji, w praktyce usypia i zupełnie się nie klei, rzucając cień na ostatnie dokonania Wasilewskiego. Przykra sprawa. –S. Kuczok
Jest prostacki, w złym guście, głupi, durny, zidiociały, a toczona samoświadoma beka z kiczowatej estetyki Movie Makera i VHS-ów z pierwszej komunii razi swoją przesadną topornością. O prymitywnych progresjach i o szafowaniu najprostszymi motywami, które wprost szantażują słuchacza tanim patosem nie muszę wspominać. Jednym słowem: osobista czołówka tracków roku, gdzie wspomnienie Pikersa na żelazku będzie siedziało w pamięci silniej niż flashbacki z czasów ewakuującego się Sajgonu. Ale jak to? Anakin, świetne epki, nawijki i uznane featy… Luz, w końcu wybór takiej estetyki, oprócz bycia spójną z dotychczasową retard-rapową linią MFC, dość szybko staje się zrozumiały biorąc pod uwagę dziesiątkowe posty Pikersa i to że ostatecznie chłopaki wspólnie wychowali się na WWW stronie, na internetowo-memowym floodzie, a nie na farmazonie, w idealny sposób ucieleśniając cały ściek czegoś, co w normatywnej koniunkturze utożsamiane jest z niefajnością, w tym perkusyjnym przejściu, mogącym na swój kiczowaty sposób symbolizować ten świetny wałek. –M.Kołaczyk
Miguelowi jak na razie szło w kratkę. Przynajmniej tak to wygląda z mojej perspektywy słuchacza: imho czasem udało mu się nagrać coś naprawdę interesującego (tak było, z chyba lekko zapomnianym dziś singlem "Adorn"), a innym razem zadowolił się dość przewidywalnym graniem, (longplay Wildheart jakoś nigdy nie zdobył mojej sympatii). Ale akurat singlem "Told You So" gość znowu rozbudza moją ciekawość, a to za sprawą kanciastego, "gumowego" r&b, w którym skryła się partia gitary przechwycona jakby od Alana Palomo pod płaszczem Neon Indian. Ale przede wszystkim Miguelowi udało się sklecić coś chwytliwego, a tym samym przyciągnąć uwagę całkiem niegłupim refrenem. Teraz tylko podtrzymaj ten feeling ziom i wtedy z przyjemnością posłucham sobie twojej nowej płytki. Umowa stoi? Okaże się w grudniu. –T.Skowyra
Chloe Kaul i Simon Lam, "prywatnie" kuzyni, a szerzej znani jako Kllo. Na ich nowym singielku "Virtue" kłaniają się samemu Jamiemu xx. Są tu połamano-szarpany breakbeat, balearyczna nostalgia i tęskne melodie, ale nie ma smutnego zawodzenia w rodzaju The xx (Coexist). Wręcz przeciwnie – bioderka gną mi się same, nóżka oscyluje. Ewokacja lata, jego krótkotrwałości i wszystkiego, co w nim ulotnie piękne i... przemijalne. Warto zwrócić na nich uwagę – polecam zaczerpnąć stream onirycznego "Sense", czyli highligtu ubiegłorocznej EP-ki (jeśli jeszcze kto nie słyszał, oczywista), jak i pochodzącego z ich debiutanckiego longpleja Backwater – iście Blake’owskiego (szczególnie w drugiej swej części) "Last Yearn". Sprawdzajcie koniecznie. –K.Łaciak
Eminem, powszechnie znany z szalonych rymów, ekscentrycznego rapowego alter ego i, swego czasu, bezkonkurencyjnego flow, niestety staje się coraz mniej znaczącą postacią w świecie hip hopu. Każdy kolejny singiel, od czasu jego ostatniego albumu, był totalnym snooze-festem, a najnowszy, "Walk On Water", rzekomo promujący zakończenie trylogii Rated R (Relapse, Recovery, i teraz... Revival?) jest jedynie gwoździem do trumny. Zamiast bitu, dostajemy ponurą partię pianina i mdłe smyczki w tle, a zamiast rapu, coś w rodzaju rymowanego monologu, który bardziej przypomina poczynania Macklemore'a niż Marshalla. Sękaty i nierówny flow jedynie irytuje, stanowiąc przeciwieństwo do wygładzonej i dopieszczonej partii wokalnej Beyoncé. Nie ma nic złego w zerwaniu ze swoim dawnym stylem, ale wypadałoby zaoferować coś równie atrakcyjnego w zamian. Kawałek ma ewidentnie charakter terapeutyczny i jest być może po prostu pretekstem dla powstania czegoś lepszego. A czy tak się stanie, powinniśmy się już niebawem przekonać. –A.Kiepuszewski
Maria Peszek znowu ZBIERA CIĘGI na Porcys? Pomyślicie pewnie: "nuda", "ile można?", "dajcie jej już spokój" albo "idziecie na łatwiznę" (to ostatnie wtf jakby). No i ja to rozumiem, zwłaszcza, że tym arcydziełem "późnego Internetu" pani Maria właściwie pozamiatała na długo. Przynajmniej tak się wydawało, bo oto przyszedł czas na utwór "Ophelia" – nagrany specjalnie na potrzeby szekspirowskiego spektaklu Hamlet killer (za reżyserię odpowiada brat Marii), którym Peszek znowu zaskakuje. "Polska Björk"? No pewnie. Oprawa jak u Lopatina produkującego albumy Anohni? Oczywiście. I ten wokal... teeeeeen woooookaaaaal... CO TAM SIĘ WYRABIA? Mnie to nadal zastanawia i dziwi (choć pewnie już dawno nie powinno), że przy nagrywaniu realizator albo producent nie powiedział Marii: "Słuchaj, Marysia, spróbowałaś, wyszło jak wyszło, więc może dajmy sobie spokój, co? No naprawdę, znajdzie się ktoś inny, kto jakoś to udźwignie, a ty wracaj spokojnie do domu, odpocznij i nie myśl o tym, okej?". Tjaaaaaaaa. No po prostu ktoś musi pilnować strefy spadkowej, prawda? –T.Skowyra
Już w trawie piszczy o potencjalnej nominacji do Oscara i szczerze mówiąc, spekulacje te nie są bezpodstawne. "Mystery Of Love" jest jedną z dwóch piosenek napisanych i skomponowanych przez Sufjana Stevensa do ścieżki dźwiękowej filmu Call Me By Your Name, tegorocznego indie critical darling. Reżyser Luca Guadagnino pierwotnie zlecił Stevensowi napisanie tylko jednej piosenki, podczas gdy Stevens ostatecznie napisał dwie i wydał również zremiksowaną wersję starszego utworu z The Age Of Adz, czyli "Futile Devices". Utwór równie dobrze mógłby znaleźć się na ostatnim albumie Carrie & Lowell, bądź na mixtapie The Greatest Gift, który ukaże się pod koniec listopada. Jest subtelnie, jest pół-szeptem, jest wręcz rzewnie. "How much sorrow can I take?" – pyta. Nie wiem jak Wy, ale ja mogę chłonąć Sufjanowy weltschmerz hurtowo. –A.Kiepuszewski
Mówi się, że "Post Requisite" to jedyna dobra rzecz związana z Kuso - reżyserskim debiutem FlyLo, który mogliśmy zobaczyć w tym roku chociażby na wrocławskich Nowych Horyzontach. Filmu nie widziałem, więc się nie wypowiem, ale trzeba oddać, że trwający równiutko 131 sekund "Post Requisite", który na fabularnym debiucie Ellisona stanowił muzyczny motyw główny, faktycznie jest sztosem i wolę tę produkcję od czegokolwiek na You’re Dead. Zresztą ten numer ukazał się już na soundcloudzie artysty w 2015 roku i muszę uderzyć się w pierś, że olałem ten utwór 3 lata temu, no ale chyba każdy ma prawo o czymś zapomnieć, zwłaszcza że dobra muzyka broni się przecież niezależnie od tego czy mamy 2015, czy też 2017 rok, prawda? W kontekście "Post Requisite" trzeba przyznać, że imponująco brzmi soczysta, fusionowa linia basu, za której narracją wprost chce się podążać! FlyLo po raz kolejny uwydatnia w produkcji swój spirytualny rodowód i, a to ci niespodzianka, radzi sobie z tymi trikami wyjątkowo dobrze! Czekamy na płytę, natomiast takich cymesów muzyczno-wizualnych (sprawdźcie również świetny teledysk) chcemy jak najwięcej! –J.Marczuk
Thom Gillies to od jakiegoś czasu jeden z moich ulubionych ludzi na tej planecie. Tę krótką formę muszę choć częściowo wykorzystać na cichy okrzyk podziwu nad ostatnimi dokonaniami typa, na wypadek gdyby nie było mi dane przy tegorocznych podsumowaniach trafić z blurbem na Kanadyczyka. Sześć utworów, które Gillies wraz z żoną zmieścili na EP-ce Dry Your Eyes pod szyldem Exit Someone, to najlepsza rzecz, która przydarzyła się w tym roku przemysłowi muzycznemu, brzmiąca jakby ta dwójka od niechcenia wyczarowała kompozycje łączące ducha Prefab Sprout i Steely Dan. Najnowsza solowa propozycja typa to kolejny strzał prosto w moje serce, z refrenem wkręcającym się w łeb już po pierwszym odsłuchu, co, biorąc pod uwagę kolejną w kolekcji Thoma NIEZBYT NORMALNĄ progresję akordów, nie jest takie oczywiste. Przekonajcie się sami. –S. Kuczok
Najwytrwalsi poszukiwacze soundcloudowego złota mogli usłyszeć debiutancka EP-kę Zenizen już w zeszłym roku, jednak dopiero teraz została ona przygarnięta i wydana przez działające na wschodnim wybrzeżu Don Giovanni Records. Na Australia (EP) składają się trzy utwory, ale mimo sympatii do pozostałych dwóch, to właśnie "Follow The Leader" wyrasta tu na absolutny highlight. Stojąca za projektem Opal Hoyt przygotowała ożywczą, maczaną w psychodeliczno-nostalgicznym sosie mieszankę soulu, funku, r&b i dream-popu, opartą na silnie zarysowanym rytmie i szukającą swojego miejsca gdzieś w gęstej sieci delirycznych backing-wokali. Daję też okejkę za refren, którego nie powstydziłby się taki Blood Orange w swoich najlepszych momentach, no i myślę, że "follow Zenizen" to tak musowo. −W.Chełmecki