Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Nie śledzę ze szczególną uwagą kariery Monáe, dlatego dziwie się zmianom, jakie zaszły w jej muzyce. To już nie kabaret i LAKIERKI, bob na głowie czy koneksje z >>Badoulą Oblongatą<<, tylko obowiązkowe ćwiczenia na macie w jaskrawej bieli, która równie dobrze mogłaby przyświecać prawdom O.T. Genasisa. Ogólnie sprawy jak z chartsowego generatora, ale w przyzwoitym wydaniu, czyli niby bez kompletnego blamażu, ale można było sobie darować. Wychodzi na to, że niestety i tym razem nie polubię Janelle bez zastrzeżeń. –K. Pytel
Prawdę mówiąc, to chyba nie ogarniałem Skepty wcześniej. Niestety, bo obok "Oh My", "Shutdown" pretenduje do miana najbardziej katowanego przeze mnie kawałka tego roku. Nie wiem, może nie najlepszego, nie takiego, przy którym doznaję najbardziej, ale jak to jedzie, to o matko. Na bicie celnie trafiającym w punkt pomiędzy prostacki, a wydumany kładzie takie wersy, jak moje ulubione "You say you're Muslim, you say you're Rasta / Say you don't eat pork, don't eat pussy / Liar, you're just a actor". Idealna semi-dresiarska przebieżka do wszystkiego. Skepta, Konnichiwa w gronie moich ulubieńców. –A.Barszczak
Matt Mondanile – jeden ze skrzydłowych znanych i lubianych Real Estate oraz głównodowodzący projektem Ducktails – znów czaruje. "Headbanging In The Mirror” to rozkoszna indie-popowa sjesta, której nie powstydziłyby się ziomeczki pokroju Maca DeMarco czy Juliana Lyncha, ale wiem, że za tymi gitarowymi plecionkami i osobistymi lirykami może stać tylko autor rewelacyjnego albumu The Flower Lane. To świetny prognostyk przed następnym wydawnictwem i jestem ciekaw, co były chłopak Julii Holter tym razem nam wysmaży –J.Marczuk
Trochę zapomnieliśmy już o projekcie Elizabeth Harper, tymczasem ta pochodząca z nowojorskiego Brooklynu artystka wraca z numerem wcale nie gorszym od piosenek pochodzących z jej debiutanckiej EP-ki Journal Of Ardency. Ciągle jest to electropop wysokiej próby, aksamitny wokal Liz lśni jak zawsze, natomiast subtelny refren odwołujący się, a jakże, do Wielkiego Jabłka z miejsca kasuje wszystkie tegoroczne produkcje bardziej utytułowanej konkurencji (Chromatics, patrzę na was). Nie jestem przekonany, czy "More Than You” przypadnie do gustu hipsterom z Williamsburga, ale nam już na pewno tak. –J.Marczuk
“We’re just so pretty.” Niby gdzie (może poza mostkiem). Kobieta fatalna i Brit-borg chwalą się tu, jakby Hancocka za nogi złapały, ale przechwałek starcza im na dwie pętle i wspomniany mostek. W zasadzie to nie wierzę ani jednej, ani drugiej, nie wierzę również w podkład, którego zresztą nie sposób przeanalizować na zimno, bo jest stale zagłuszany przez to wokalne wariactwo. Co tu dużo mówić, nieśmiesznie i słabo raczej (no może z wyjątkiem mostka, który i tak lepiej by wyszedł na szlabanie na mikrofon Australijki). –K.Pytel
Pierwsza myśl to "Video Games" z wektorem na obiegowy patriotyzm. Druga, że muzyki to raczej niewiele tu będzie. A dlaczego niby miałoby jej nie być? Od dobrych pięciu lat "ekipa Tidala", odnoszę takie wrażenie, ma problemy z muzykalnością. Są tu oczywiście wyjątki, których nie trzeba nawet wymieniać, ale sytuacja wygląda tak, że przez to spora część popowego mainstreamu w Stanach całkowicie do mnie nie trafia. Do ogólnej twórczej niemocy dochodzi cały ten westowo-arcowy brudny sztafaż: melodie prowadzące donikąd, pretensje do wskazywania "nowych dróg" w popie. A dajcie wy mi święty spokój. Nie inaczej jest w przypadku "American Oxygen", które stara się te bądź co bądź ważne dla nowej muzyki wpływy asymilować, przekładać na masowo strawialny pop, ale czy naprawdę warto upierać się przy graniu nimi, gdy sprawdzają się tylko w dość ograniczonym przedziale? Może to tylko mój problem, jednak przyjmuję za pewnik, że nowa piosenka Rihanny do najbardziej porywających nie należy. –K.Pytel
Jeżeli ktoś nie czuje jeszcze przesytu po wymiatającej EP-ce Maxo, to powinien w trybie natychmiastowym zaznajomić się z tym sympatycznym młodzieńcem. Choć jego muzyka na wielu płaszczyznach zdradza podobieństwo do dzieł autora Chordslayera, to nie sposób odmówić jej znacznie większego luzu i stonowania. Jeszcze bardziej wyraźne jest też nasycenie dźwięków energią chińskich bajek, co możecie potraktować zarówno jako zachętę, jak i przestrogę. Ja jednak nie potrafię oderwać się od tego słodziutkiego kawałka i z niecierpliwością czekam na kolejne ruchy Omni Rutledge’a. –A.Barszczak
Trzeba pochwalić Victorię Hesketh za to, że wciąż próbuje zdziałać coś w dance-popie, a nie zajmuje się na przykład jakimś smęceniem. Niestety, trzeba ją też zganić za zupełny brak świeżości, jaki wychodzi na wierzch przy "Better In The Morning" – singlu zapowiadającym jej kolejny longplay, Working Girl. Owszem, miła piosenka, tyle tylko że utkana z tak ogranych patentów, że ciężko nawet wskazywać, o które konkretnie chodzi (dobra, już sam wjazd jak z dziewięćdziesiątych). Poza tym, za wiele się tu nie wydarzyło i gdzieś przy końcu drugiej minuty już nawet się nie nudzę, tylko niecierpliwię. Czyli nie wiem, chyba tylko zagorzali sympatycy Little Boots będą ripitować. Ja prawdopodobnie za jakiś czas zapomnę o tym kawałku, choć jak pisałem wcześniej, to miły utwór. Zwłaszcza gdy puści się go o rannej porze. –T.Skowyra
Komu w głowie sportretowane poniżej bose tańce na słońcu, zapewne zna już kanał Majestic Casual, a kto nie, niech lepiej szybko zalajkuje, bo to właśnie tam jest największa szansa na podchwycenie niezobowiązującego letniaka na odpowiednim poziomie. W "Just Like You" Louis zaczął śpiewać, odszedł nieco od swojego trademarkowego french-house’u i obiera azymut na funkujące, syntezatorowe nu-disco z wyczuwalną nutką księciowskiej ekstrawagancji i basem kojarzącym się z… "Roundabout" zespołu Yes. Mała rzecz, a jak bardzo cieszy. –W.Chełmecki
Basen, Flirtini, szorty, bikini, tylko nikt tu nie wbija na bossa, a już na pewno nie Dawid Podsiadło. No i nie ma basenu, szortów i bikini. Jest za to kolabo, które niestety wpadnie w ucho zaskakująco szerokiemu w naszym kraju fanbase’owi Cheta Fakera, który czasami bywa interesujący, ale zazwyczaj jednak nie. Jak rozumiem, dla Podsiadły to tylko taki skok w bok od rdzennego łojenia INDIE, ale nie sposób przeoczyć mielizn kompozycyjnych w jakich się tu tapla. Mimo wszystko wolałem jak zajmował się niegroźną planimetrią. –W.Chełmecki