Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Pogubiłem się i nie wiem, co dalej z tym longplayem Kitty. Jakiś czas temu panna obwieściła na fb, że płyta gotowa. Ostatnio jakiś fan napisał na jej profilu pod jednym z postów: "release new music!!!", na co padła odpowiedź: "lol i dont have time to make music anymore cuz i hav to work on things that make me money now". Eh, widzę to tak: to nie jest nawet odwracanie kota ogonem − Kathryn-Leigh Beckwith po prostu robi nas wszystkich trochę w chuja. Spoko, podatki trzeba płacić itd., ale przecież kroiło się coś całkiem grubego. A teraz pogubiłem się jeszcze bardziej, bo tu niby kończy ze wszystkim, a niedawno pojawił się nowy numer Kitty, który znalazł się w serii Adult Swim Singles na 2015 rok. I jak można się spodziewać, "Drink Tickets" to oczywiście celne uderzenie − na zajebistym bicie udającym post-nu-hip-disco, dziewczę udaje r&b divę i zgarnia pulę nośnym refrenem. Serio, nie będzie tej płyty? Kitty, pierdol hajs i dawaj ten album! −T.Skowyra
Dungen w końcu przerywają milczenie, zapodając konkret singiel, po którego przesłuchaniu nie mam żadnych pytań. Jeżeli ten mega intrygujący pilot mającego nadejść wraz końcem września wydawnictwa, daje wyraźną wskazówkę co do kierunku, w jakim szwedzki kwartet podążył (ewidentnie daje się tu wychwycić inspirację Soft Machine), to możemy spodziewać się zestawu, który nie tylko będzie zgrabnie nawiązywał do szczytnej tradycji sceny Canterbury, ale też (zważywszy na wyśrubowany poziom singla) mającego sporą szanse stanąć w szranki z Currents w kategorii najlepszego psychodelika AD 2015. −M.Lewandowski
Obszerne archiwum tekstów opisujących twórczość Izy Lach stanowi chyba wystarczający dowód, że poczynania łódzkiej gwiazdki śledzimy od samego początku. Jako że format KP nie jest szczególnie zobowiązujący, z właściwym dla siebie lenistwem teraz do tych tekstów nie wrócę, jednak mogę się założyć, że przynajmniej co drugi zawierał sformułowania w rodzaju: "nadzieja popu", "zapowiedz czegoś wielkiego" itd. Problem w tym, że od singla "Futro", który ciągle jest najznakomitszym osiągnięciem Izy, nic takiego nie nastąpiło, a minęły już przecież cztery lata. "Sąd Ostateczny" to kolejny dobry utwór (ona chyba nie potrafi napisać złego wałka), który pokazuje, że Iza w dalszym ciągu poszukuje rozwinięcia swojego songwriterskiego stylu − mamy tutaj wyraźne nawiązania do Kate Bush, nawet jakieś wycieczki w kierunku muzyki góralskiej w chorusie, ale nieszczególnie chce mi się repetować ten wałek. Nie pomaga też produkcja, tak charakterystyczna dla Lach, że aż zachowawcza (dosyć ograne patenty, może poza tym fragmentem na wysokości 3:00), a w konsekwencji po prostu nudna (pod względem produkcji "Sąd Ostateczny" spokojnie mógłby znaleźć się na Krzyku). Czekam na to, co będzie dalej, choć już bez tej dozy ekscytacji. −M.Lewandowski
Nie da się ukryć, że Jean Tonique to postać kojarzona z francuskim nu-disco, jednak "What You Wanna Do" kojarzy mi się z nieco innymi geograficznymi punktami. Mianowicie, kawałek brzmi jak kolabo Mario Basanova za konsoletą i laptopem z Justinem Timberlakiem na wokalu, który postanowił sprawdzić się w stricte dancefloorowym repertuarze. Nie tylko na papierze wygląda to znakomicie, bo wypolerowany bit oprowadza Farshada Edalata z Dirty Radio z klasą po całym parkiecie. A jeśli macie pod ręką słuchawki, to nie wahajcie się ich użyć. −T.Skowyra
Od ostatniej płyty Janet Jackson minęło ponad siedem lat. W tym czasie zdarzył się na przykład Smoleńsk, ale zdarzyła się też śmierć Michaela, która miała na jej milczenie jednak większy wpływ. "No Sleeep" to niewątpliwie powrót w dobrym stylu. Miss Jackson sięgnęła ponownie po nieoceniony duet Jimmy Jam & Terry Lewis, który to przez lata dostarczał jej hitów na pęczki. Najnowszy singiel raczej skokiem na listy przebojów nie będzie, ale przyjemnie pobrzmiewa w nim niepokojąca osobista nuta znana z czasów Velvet Rope. Historia historią, ale to także utwór mocno zakorzeniony w tu i teraz, bardzo dobrze korespondujący z tym, co ostatnio na rubieżach r&b proponowała choćby FKA Twigs. –K.Bartosiak
Niedawno pisaliśmy o debiutanckim utworze Weza, tymczasem dosłownie kilka dni temu do sieci trafił kolejny ślad jego działalności i już sam nie wiem, który z nich lepszy. W "No Crew" artysta wychodzi nieco do ludzi, chociaż prawdopodobnie odziany jedynie w jedwabne prześcieradło. Powiedzieć o dopracowanym w najmniejszych szczegółach, rozedrganym bicie, to nie powiedzieć nic, tak samo jak o apollińskim songwritingu, objawiającym się choćby w trafiających idealnie w punkt klawiszowych wstawkach czy epatujących totalnym luzem fragmentach nuconych. Wez to gość z pewnością wart monitorowania. –W.Chełmecki
Sporo się działo ostatnio dookoła młodego Amerykanina. W tamtym roku rewelacyjne, bardzo przeoczone The God Complex, później wzięcie pod skrzydła przez samego Ricka Rubina, a teraz podbicie stawki obecnością na liście Freshmenów XXL. Coraz częstsze docenianie takich raperów jak GoldLink pozwala przypuszczać, że trend łączenia klubowej kultury z rapową nawijką przybiera powoli coraz wyraźniejsze kontury, a ja właśnie tego chłopaka z pełną premedytacją namaszczam na papieża tej zajebistej estetyki, wyrażając jednocześnie nadzieje na to, że zbliżające się wielkimi krokami LP z powodzeniem będzie mogło aspirować do obecności we współczesnym kanonie płyt. "Dance On Me", jak sama nazwa wskazuje, posiada wszelkie atuty ku temu, by zamiatać wypełniony po brzegi dancefloor. Charakterystyczna, ekspresowo tnąca perka, neo-soulowy feeling i 22-latek, który jak nikt inny obecnie potrafi łączyć przeszłość z teraźniejszością. My już mamy nowego Porcys-darling, a wy? –R.Marek
Nie ma ani jednego powodu, dla którego "Can’t You See" nie miałoby zostać jednym z hitów lata. Dla tańczących mamy niepowstrzymany, ale niepozbawiony odpowiedniej dozy wdzięku groove. Dla siedzących w domu mamy dopracowaną, satysfakcjonującą mnogością detali produkcję i błyskotliwy, pełny autoironii tekst, który przy odrobinie kreatywności można by ująć w fajny teledysk. Dla wszystkich – nośny refren z soczystym hookiem przy słowach "I’m In love with my own reflection". To jak – będzie przebój? Mogę na ciebie liczyć, świecie? –P.Ejsmont
Należy docenić fakt, że między sympatycznymi błazenadami Mac DeMarco znajduje czas na komponowanie niezmiennie dobrych piosenek. Wygłupy mogą być zresztą konieczne dla zachowania dobrego samopoczucia, gdyż trzeci zapowiadający mini album Another One numer (o pierwszym pisaliśmy; drugi oficjalnie wycofano z sieci po tym, gdy został puszczony w BBC bez uzyskania zgody, ale bez większych problemów można go znaleźć w Internecie) zapędza się w posępne rejony i nie chodzi tylko o pojawiającą się w teledysku złowrogą maskę Michaela Jacksona. W wyraźnie zarysowanej klawiszowej progresji ballady Mac prezentuje swoje songwriterskie umiejętności, udowadniając, że poza chwytliwymi gitarowymi hookami potrafi też przywołać równocześnie senną i orzeźwiającą lekkim chłodem atmosferę letnich porannych powrotów do domu.
Aha, zainteresujcie się konkursem zorganizowanym przez Kanadyjczyka – na zwycięzcę czeka 69 centów (!) prosto z jego PayPala. –P.Ejsmont
Ciekawostka: według marketingowych podań "celem projektu Męskie Granie jest zachęcenie słuchaczy do muzycznych eksperymentów". Czytasz to zdanie, a potem patrzysz na line-up tegorocznej edycji: Brodka, Fisz, Hey, Smolik – zatwardziali i obecni na scenie od x lat. Potem zapuszczasz "Armaty", które brzmią tak samo jak kolejna wariacja na temat jingla z Trójki zapowiadającego trasę (zgadnijcie, po jakich rejonach poruszał się zeszłoroczny "Elektryczny"). Muzyczny eksperyment, ja pierdolę, chyba na pamięci krótkotrwałej. W Męskim Graniu bez zmian. –R.Gawroński