Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Cascine obchodzi swoje piąte urodziny i na tę okazję pod kuratelą Gorilla vs. Bear powstał mix złożony z utworów artystów związanych z wytwórnią, a wśród nich właśnie "Simple 80". Nie jest to bynajmniej nowy kawałek Jensen Sportag, a odkopana z głębokich archiwów perełka i rzeczywiście – pomimo wyraźniej zarysowanego motywu przewodniego, nie sposób nie wyczuć tu pulsacji "Jackie". Groove, rozszczepiające się linie wokalne, gitarowe wstawki – tak, zdecydowanie jesteśmy w 2009 roku i jest nam tam bardzo dobrze. –W.Chelmecki
Sporo czasu minęło, odkąd usłyszeliśmy o Tahliah Debrett Barnett i tak się niestety składa, że ten czas nie jest dla niej łaskawy. Najlepiej widać to właśnie na przykładzie "Figure 8" − to już nie jest tak oszałamiająca pieśń, jak te z EP-ek czy nawet z longplaja. Bit stworzony przy pomocy Bootsa (który zresztą jest współkompozytorem) cały czas odnosi się do wcześniejszych rzeczy napiętnowanych wizją Arki i tutaj mogę postawić plus, ale mimo wszystko nie czuć wstrząsu. Na dodatek twigs za mocno włada wokalem i to też niezbyt sprzyja odbiorowi. Nie chcę nic mówić, ale pętla powoli się zaciska − zobaczymy, jak FKA to rozwiąże. −T.Skowyra
Haleeka Maula możecie (powinniście) kojarzyć z dość specyficznej EP-ki z 2012 zwanej Oxyconteen, prezentującej intrygujące, autorskie podejście do popularnego w tamtym czasie cloud rapu. Czas mija, dzieci rosną (rocznik '96!) i rzeczy się zmieniają. W 2015 Haleek oferuje nam wyjątkowo dojrzałą wersję współcześnie brzmiącego rapu, bez bengerstwa, bez zamułki. Podkład, częściowo produkowany przez samego Maula, uderza w podobne rejony co ostatnie sztosy Vince'a i nadaje nawijce odpowiednio ponury ton. "Money God" sprawił, że przypomniałem sobie o tym ciekawym typie i teraz z dużym zainteresowaniem czekam na zapowiedziany album Prince Midas. Sprawdźcie singiel i oczekujcie na płytę, bo chyba warto. –A.Barszczak
"Sparks" to typowa dream-popowa pułapka – dasz się złapać w złudne sidła nawarstwionych faktur (tu uzyskanych przy pomocy zaloopowanego, przypadkowo nagranego podczas przedkoncertowej próby głosu Victorii Legrand) to możesz stracić wyczucie. Jak dla mnie zwrotka to klasyczne pałowanie się soundem (dyskusyjne, czy aż tak dobrym) bez pomysłu na całą resztę i dopiero w refrenie melodia naznacza się na tyle mocno, by w ogóle zanotować jej istnienie. To jest właśnie najciekawszy moment, ale generalnie u Beach House bez zmian, czyli przyjemna nuda. –W.Chelmecki
Sprawdźmy, czy najnowszy singiel Kanadyjczyka Jeremy’ego Glenna posiada cechy kluczowe, aby dostać się na moją ekskluzywną, wakacyjną playlistę nu-disco. Budujące napięcie, pulsujące zwrotki? Są. Wyrazisty, skutecznie rozładowujący to napięcie refren? Jest. Lśniący, przyozdobiony jakimś chwytliwym samplem bit? Jest. Niezobowiązująca lekkość brzmienia? Jest. Basen, szorty i plażowa dyskoteka w plecionym kapeluszu? Są. Gratulacje, panie "LIV", został pan przyjęty. –W.Chełmecki
Tytuł najnowszego utworu Kody’ego Nielsona znajduje odzwierciedlenie w muzyce. "Burning Sugar" wita nas precyzyjnie pocinającymi akordami, które w połączeniu z repetytywnym, lekko zalatującym krautrockiem, beatem napędzają kawałek niepowstrzymaną siłą żywiołu aż do momentu, gdy słodka melodia rozpływa się w klawiszowej mgiełce. Całość niczym crème brûlée pozostawia przyjemny posmak, lecz nie nasyca. Oba dotychczas zaprezentowane przez Silicon single pozwalają jednak przypuszczać, że zapowiadany na sierpień album Personal Computer może już się okazać pełnowartościową ucztą. –P.Ejsmont
Crystal Castles zaliczam do kategorii bandów, które na płaszczyźnie stricte jakościowej prezentują się raczej średnio, za to są dosyć wpływowe. Formuła, wokół której zbudowany został cały sound CC, jest jednak na tyle wytarta, że nie robi już specjalnego wrażenia nawet w interpretacji młodszych, zdolniejszych kolegów (przykładem ostatni Doldrums). Spodziewałem się zatem dramatu na miarę ostatnich dokonaniach Interpol, lecz o dziwo "Deicide" tego nie potwierdza. Utwór prezentuje się całkiem znośnie i nie wypada wcale tak archaicznie, jak to sobie wyobrażałem. Chciałbym nawet, aby była to zapowiedź drugiego oddechu w twórczości projektu, lecz nie mogę odpędzić od siebie myśli, że to jedynie odroczenie egzekucji. –M.Lewandowski
Z perspektywy czasu, z całego wstydliwego nurtu szumnie ochrzczonego przez brytyjską prasę mianem New Rock Revolution ([*]), chyba jedynie Strokes obronili się jako tako. Na pewno tego rodzaju stwierdzenia nie można przypisać The Libertines, którym pomysłów (i to cudzych) starczyło jedynie na sympatyczny debiut. Nie bacząc na to, że już w 2004 goście byli mocno przeterminowani, po ponad dekadzie zdecydowali się wrócić po hajs (co mogę przyjąć), i to z singlem równie odrażającym jak ilustrujący go klip (czego już przyjąć nie mogę). ”Gunga Din” (litości...) byłoby całkiem nieinwazyjnym gównem, gdyby nie ten (delikatnie mówiąc) nachalny chorus, za sprawą którego chłopaki mają sporą szanse stać się 'the next big thing' zarówno wśród bywalców angielskich melin jak i tzw. społeczności stadionowej. ”Gunga Din” (no ja was proszę...) ma też znaczny potencjał, by trafić w gusta naszych rodzimych żaków, bo takim wałkiem na pewno nie pogardziliby przedstawiciele polskiej rockerki na czele z Krzysztofem Grabowskim i chłopcami z Lao Che. Narzekaliśmy tutaj na powrót Blur, lecz patrząc przez pryzmat tego gówna, wydaje się on całkiem sensowny –M.Lewandowski
Years & Years są dość łatwym celem do hejtowania jako h&m-pop dla nastolatek, ale niespecjalnie wzbudzają we mnie jakieś negatywne uczucia. Nie wzbudzają jakichkolwiek, choć "King" to w miarę chwytliwy utwór. Ten, o którym piszę tę piłkę, jest w porządku, ale jak tylko się kończy, to nic z niego nie pamiętam. What's (not) to like. –K.Babacz
Nie będę się znęcał jakoś szczególnie mocno nad najnowszą piosenką bandu Zacha Condona, ale przyznam, że z ledwością udało mi się dobrnąć do końca. No bo ileż można słuchać podobnych zagrywek pianina, jednostajnego werbla i nudnych dęciaków na modłę nu-indie? Smęcenie lidera już sobie odpuszczę, Grupę pochwalę natomiast za teledysk − ten obrazek w konwencji filmów Wesa Andersona jest naprawdę przyjemny, ale nijak ma się do muzycznej treści. Tytuł mówi wszystko i jest jak najbardziej zasadny w kontekście tego utworu −J.Marczuk