
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.
Postawmy sprawę jasno - nigdy tak naprawdę nie byłem, nie jestem i chyba już nie zostanę fanem Liturgy. Ot, bezbarwny, sprawnie wpisujący się w nowofalową konwencję black metalu projekt z wokalistą bucem, któremu wydaje się, że pozjadał wszystkie rozumy. Dlatego wiadomość o nadchodzącej płycie, a później odsłuch pierwszego singla nie wzbudziły we mnie zbyt wielkich emocji, bilans zysków i strat pozostał ten sam. W sumie problem pojawia się już na samym początku, ponieważ ciężko powiedzieć, dla kogo oni właściwie to nagrali... Ortodoksyjni glaniuszkowce będą z rozpaczą narzekać na glitchowe wpływy, głęboką inspirację elektroniką i pedalski wokal, za to fani Deafheaven w przydługich grzywkach i rurkach zafascynowani możliwościami, jakie może przynieść dzisiaj gra estetyką metalu, mogą ponarzekać sobie na wątpliwą jakość kompozycji i takie bezsensowne rozwiązania, jak np. wprowadzenie syntetycznych smyczków, które prowadzą donikąd. Obawiam się, że krążące jeszcze gdzieniegdzie legendy o doskonałym występie na OFFie w 2011 i nadludzkiej pracy perkusisty tegoż dnia w połączeniu ze zbliżającą się premierą The Ark Work to może być za mało, żeby zawojować nasz kraj na dłużej niż kilka dni, ale bardzo chciałbym się mylić. –A.Konieczka
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.