Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Powiedzmy to sobie otwarcie: nowy maxi singiel Buriala, który "omyłkowo" wyciekł w trakcie trwania jednej z magazynowych wyprzedaży w sklepie płytowym, związanej z obchodami Black Friday w Toronto, nie zachwyca. Trzecia próba odejścia od formuły regularnego burial-stepu plasuje się gdzieś pomiędzy obrzydliwą bassową kolaboracją z Zombiem (swoją drogą jakim cudem dwóch tak doskonałych antropologów kulturowych mających naprawdę dużą wiedzę o mid-najntisowych rave'owych trendach popełniło tak szkaradne "Sweetz"?), a znośnym dialogiem z Toddem Edwardsem (szybsze "Temple Sleeper" z chałupniczym proto-d'n'b i powykręcanymi brejkami). Ambientowe "Young Death", zbudowane z przestrzennego loopu poddawanego tylko delikatnym mikrozmianom i firmowych dla Bevana zdehumanizowanych wokalnych sampli, brzmi zaledwie jak pozbawione "wobble'owania" Truant / Rough Sleeper. Z kolei synthowa wycieczka zatytułowana "Nightmarket" mieści w sobie tyle różnych nieokreślonych wizji tej kompozycji, że bardziej przypomina wyrwany z rąk artysty notes pełen chaotycznych zapisków, map mentalnych i zredagowanych w dziwny sposób przepisów "na hit". Na sam koniec dodam jeszcze, że piszę to z perspektywy gościa, który w Burialu widzi więcej, niż późnonocne powroty do domu pierwszą linią metra z słuchawkami na uszach i wzrokiem wlepionym w tunelową czerń. –W.Tyczka