
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.
"Patty idzie na wojnę z show-biznesem", donosi TVN. Uuu, kłopoty, kłopoty show-biznesu, które prędko się po tym nie podniesie. Co to kurwa jest w ogóle? Trzy dźwięki, aranż ciosany chujem w drewnie i "ironia" rodem z zakładu specjalnego? Przykład tej postaci, całej otoczki wokół niej, to dowód na to, że polski pop nie wyklucza i nawet ludzie niespecjalnie sprawni intelektualnie mogą nabijać "miliony na Youtubie". No tak: śmiejemy się ze 100 razy sprawniejszej muzycznie Urbańskiej, że umywalka, haha, hihi, ale wciąż trzymamy się "gitarzystki", która gdyby mogła, to najchętniej pozorowałaby grę dupą. Czemu w ogóle piszę o tym szlamie? Widzicie, sprawa jest złożona, ale gdy widzę tę gównianą grę, którą uprawiają polskie media, to po prostu chce mi się rzygać. Shame on you, TVN. A samej pani Patty i całemu temu wesołemu zwierzyńcowi życzę rychłej współpracy z Wardęgą, który podobno myśli o "poważniejszych projektach". Razem wysadzicie tę branżę, mocno w to wierzę. -K.Bartosiak
Kto jest gorszy niż Perfume Genius? Nikt? Dwóch Perfume Geniusów? –Ł.Konatowicz
Perry, idąc wzorem porozrzucanych po świecie Poketstopów, chyba przeceniła nieco swoją siłę wyciągania ludzi z domów tylko po to, by posłuchali jej najnowszego singla. Kiedyś Hitler szukał elektro, fani Amerykanki mieli szukać disco (a ściślej: disco kuli). Byłem nastawiony trochę sceptycznie do łączenia wokalu Perry z disco XXI wieku, ale produkcja Maxa Martina wcale nie jest plastikowym niewypałem jak jakieś Random Access Memories. "Chained To The Rhythm" płynie na zgrabnym vaporwave'owym, post-chillwave'owym podkładzie, ma jednak dość schematyczny refren, a udział Skipa Marleya w bridge'u jest zupełnie zbędny (chyba że jego nawijka ma wypełniać etykietkę dancehall'u) i psuje trochę końcówkę. Mimo wszystko, nie ma co narzekać, zwłaszcza, że poprzedni singiel "Rise" zasługiwał na kciuk w dół. –J.Bugdol
Słyszeliście o Projekcie Tymczasem? Nie? To pozwólcie, że zacytuję info: "«Projekt Tymczasem» to inicjatywa, której finał będzie miał miejsce już 6 października na deskach Teatru im. Słowackiego w Krakowie, gdzie spotka się czołówka rapowej sceny. W ramach projektu pionierzy rapu połączyli siły z reprezentantami nowej szkoły, reinterpretując wzajemnie jedne z najważniejszych numerów w swoim dorobku". To nie może nie być hit – rap w teatrze, człowieeeeekuuuu. No i oczywiście świeżość pomysłu wzajemnej interpretacji – co za akcja w ogóle! Efekt jest raczej łatwy do przewidzenia, o czym świadczy "Piroman" Pezeta, który brzmi tu jak raper-mędrzec mocno doświadczony przez życie ("Nieustannie mija czas, choć jest wszystkim co tu masz"). Wszystko na pozorowanym ejtisowy blichtr bicie, który w 2018 brzmi dość infantylnie czy nawet śmiesznie (mnie trochę śmieszy). A na deser jeszcze skreczowane outro. Nie wiem, jak wy, ale ja się wypisuję, choć prawdziwi fani rapu (a nie tego gówna z autotune'em w głównej roli) zapewne mocno się jarają. –T.Skowyra
PS. Żabson to ziomal.
Jakiś, nie tak mały, czas temu napisałem krótką piłkę o innym utworze Pezeta, "Nie Zobaczysz Łez", który tak długo wisiał jedynie na Tidalu, że zdążyłem o tekście zapomnieć i nigdy nie ukazał on światła dziennego. A mimo mieszanych uczuć, moja reakcja była pozytywna, szczególnie w kontekście "Pragniesz". Niegdyś najlepszy raper w kraju, dziś przykry frustrat i chodząca reklama. Normalna, poprzednia reklama Sprite'a – spoko, nie mam nic przeciwko. Ale odcinanie kuponów od Dziś W Moim Mieście z Małolatem, nagrywanie tak oklepanego, nudnego, pozbawionego energii i jakiejkolwiek zajawki kawałka na lichym bicie Aurea nieudolnie próbującego naśladować bardziej pogodną twarz grime'u i rymowanie "fajki/lajki" jest po prostu smutne. Piszę to z pewną dozą wstydu, ale: bracia Kaplińscy – teraz to wy jesteście pragnienie. –A.Barszczak
Polski producent nie zwalnia tempa. Oczywiście, w kontekście wypuszczania nowych rzeczy, ale po kolei. Po znakomitym zeszłorocznym longplayu (który zajął w naszym podsumowaniu najlepszych płyt roku dziewiąte miejsce) i równie udanym sofomorze, Bartosz Kruczyński znowu daje pokaz swojego talentu i zdolności. Jego najnowsza propozycja to przepiękna, monumentalna dualna kompozycja, która, jak mówi tytuł, została poświęcona Europie. Mimo to wyłaniający się początkowy motyw natychmiast każe szukać odniesień w tradycji muzyki minimalistycznej, zwłaszcza w Reichu, którego echa brzmiały już przecież w nagraniu "Łazienki Park". Cały wątek muzyczny, ubrany w połyskującą warstwę produkcyjną (mam jakieś skojarzenia z Tangerine Dream), wypełnia połowę kompozycji, bo w drugiej części cały tok wnika w marzycielską, ambientalną aurę w duchu (nie w stylu, ale W DUCHU) bvdub, wybornie uzupełniając całość. A wszystko to oznacza, że Phantom potwierdza swój kunszt i klasę, nie pozostawiając złudzeń, kto obecnie rządzi w polskiej (a tak właściwie nie tylko polskiej) muzyce.–T.Skowyra
Cztery lata to dużo. Na tyle dużo, żeby się zestarzeć, przegapić rewolucję albo zapomnieć o tęsknocie za weteranami młodości. Phoenix to było moje Real Estate lat 00's i pozostał mi do nich pewien nieusuwalny sentyment z czasów nastoletnich. "Czas zapierdala", inni bohaterowie epoki, Strokes, skutecznie uciekli w synthowe konstrukcje i Francuzi dokonali podobnego manewru, stopniowo, z albumu na album żegnając się z resztkami gitarowości (która od początku była raczej tłem). "J-Boy" to synth-pop typowy dla byłych "indie popowców z gitarami" – nieco szorstki, ale wciąż melodyjny, bardziej new romantic/new wave niż prostolinijnie popowy. Szkoda, że płaskie, bezbarwne zwrotki psują efekt całości, kontrastując z całkiem zgrabnym, inkrustowanym synthowymi motywami refrenem. Pozostaje spory niedosyt, bo bardzo chciałem żeby się udało, a udało się połowicznie. Oby Ti Amo było lepsze. –J.Bugdol
Poznaliśmy już sporo numerów ze wspólnego mixtape’u Young Igiego i Pikersa, i choć ten pierwszy pokazał się w nich znacznie powyżej oczekiwań zaledwie obiecującego newcomera, to mimo wszystko ten drugi stanowi tu faktyczny środek ciężkości. Elbląski raper ma aparycję rasowego trupa, a jego stary wygląda jak Liroy, ale jak czasem zajebie zwrotę, to autentycznie nie ma co zbierać – jeśli czytają to tacy, którzy mają cierpliwość śledzić jego fanpage, to dobrze wiedzą, o czym mówię. "Pilot" to póki co najlepszy kawałek duetu, w którym Igi z fantazją snuje się po bicie, zręcznie lawirując między śpiewem a rapem, a Pikers puentą (patrz 2:12) zjada całą tegoroczną rapgrę i udowadnia swoje ponadprzeciętne wyczucie frazy. Co tu dużo mówić: panowie, mówię do Was Słońce i czekam na ten mixtape. –W.Chełmecki
Zacznę od dobrych wiadomości: Ariel wraca i podobno nagrał ponad 45 minut muzyki na potrzeby filmu Heaven Knows What. Gorsza jest taka, że jedyny kawałek, który faktycznie zostanie wykorzystany, nie zachwyca. Obraz będzie ekranizacją pamiętnika Arielle Holmes, w którym pisze o swoim uzależnieniu od heroiny. Adekwatnie do tematyki, piosenka jednocześnie wprawia w błogość zapętlonym bitem i letargicznie roztapiającymi się klawiszowymi melodiami oraz niepokoi psychodelicznie przetworzonym głosem Rosenberga (dość posępny jest też nakręcony telefonem komórkowym teledysk, w którym Pink i Holmes odwiedzają ponad 200 publicznych toalet w Nowym Jorku). Całkiem ładne, ale akurat od niego wymagam trochę więcej. –P.Ejsmont
Jeśli zauważymy, że swoją nazwę wzięli od tytułu jednej z płyt Astrobrite, to można by się domyślić, z czym mniej więcej mamy do czynienia. Ja, szczerze powiedziawszy, o petersburżanach z Pinkshinyultrablast jak dotąd nie słyszałem. A szkoda, bowiem dream-popowa wersja shoegaze'u jaki prezentują, jest czymś może nie odkrywczym, ale na pewno świeżym i godnym uwagi. "In The Hanging Gardens" to prawdopodobny (oficjalnych informacji brak) zwiastun ich trzeciego longpleja. Już pierwszy odsłuch singla pozostawia nas ze słodkim uśmiechem błogiej lekkości. JEDWABISTY wokal, ulatujący powoli w rozmyte, syntezatorowe dźwięki, na tle energicznej perkusji i jakby schowanych gitarowych riffów. I, jak mówią sami członkowie zespołu, bardziej elektroniczne podejście jest wynikiem inspiracji m.in. Chiemi Manabe oraz Yellow Magic Orchestra. Czy to dobry kierunek? Według mnie jak najbardziej. –K.Łaciak
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.