
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.
Tak jak pisałem przy okazji plejki Jamiro – "Automaton" nie był numerem, który powalił mnie na kolana. "Cloud 9", drugi singiel z zapowiadanej płyty, też nie okazał się olśnieniem, ale zdecydowanie bardziej mi się podoba. Nietrudno zgadnąć dlaczego: zamiast retro-futuro anturażu nosi znamiona charakterystycznego dla Jamiroquai stylu: basowe groove'y, disco-funkowy feeling, wyluzowaną nawijkę i śpiew Jaya, no i nośny, zapamiętywalny chorus. Ale nawet siostra Penélope Cruz nie sprawi, że zakwalifikuję ten numer do killerów, zwłaszcza jeśli zestawimy go z wcześniejszymi highlightami z dyskografii zespołu. Ale mnie i tak cieszy fakt, że w 2017 mogę słuchać nowego singla Jamiro i ripitować z całą przyjemnością po mojej stronie. Nowa płyta wyjdzie już w marcu (prawie w kwietniu). Czekam więc. –T.Skowyra
Słuchając najnowszego singla Japandroids nie mogę się pozbyć skojarzeń z ostatnimi, gorzej niż żenującymi przypałami Stinga, "I Can't Stop Thinking About You", te sprawy. Na pierwszym planie stadionowa, sztucznie napompowana euforia, przy czym nie tak fajna jak na Celebration Rock albo w co lepszych kawałkach Against Me!, tylko całkowicie bez smaku i choćby krzty wyczucia. Czy tak właśnie ma brzmieć pop-rock ery CHVRCHES? Jeśli tak, to ja chyba podziękuję. –W.Chełmecki
Każdy, kto słuchał The Water[s] wie, że Mick Jenkins nie lubi grać na pół gwizdka. Najnowszy, drugi już w hierarchii opublikowanych dotychczas singli zapowiadających dziesięcioutworową EP-kę [W]aves utwór mocno odwołuje się do debiutanckiego mixtape'u i potwierdza, że zaangażowany społecznie rap nie musi dziś mieć wyłącznie twarzy Kendricka Lamara. Nie bez znaczenia jest tu wkład producenta – Kaytranada odłożył na bok klubowe inspiracje i wyprodukował bazujący na gitarowym loopie, klasycyzujący bit, który bez problemu znajduje wspólny język z imponującą aliteracją gospodarza. –R.Marek
Nie od dziś wiadomo, że Mick Jenkins to jest król wody jak lew jest król dżungli: tym razem jego oceaniczny image realizuje się poprzez funkcjonujące jako centralna metafora tonięcie. Jenkins od początku imponował błyskotliwością i choć pomysł na "Drowning" z pozoru wydaje się dość oklepany, to autor The Water[s] wychodzi z niego obronną ręką kreatywnym budowaniem dramaturgii (ledwie wyduszone "I can’t breathe") i umiejętnym jej operowaniem, w czym pomaga mu nu-jazzowy feeling niezwykle popularnych w tym sezonie BADBADNOTGOOD. Po znakomitym, chilloutowym "Spread Love", raper uderza w bardziej medytacyjne tony – i kolejny raz trafia; coś mi się widzi, że wrzesień będzie wybornym miesiącem dla rapu. –W.Chełmecki
Cascine obchodzi swoje piąte urodziny i na tę okazję pod kuratelą Gorilla vs. Bear powstał mix złożony z utworów artystów związanych z wytwórnią, a wśród nich właśnie "Simple 80". Nie jest to bynajmniej nowy kawałek Jensen Sportag, a odkopana z głębokich archiwów perełka i rzeczywiście – pomimo wyraźniej zarysowanego motywu przewodniego, nie sposób nie wyczuć tu pulsacji "Jackie". Groove, rozszczepiające się linie wokalne, gitarowe wstawki – tak, zdecydowanie jesteśmy w 2009 roku i jest nam tam bardzo dobrze. –W.Chelmecki
Bardzo prawdopodobne, że Carly Rae Jepsen już nigdy nie przebije sukcesu "Call Me Maybe". Nie stanie się to na pewno singlem pokroju "All That", który pomimo, że prezentuje się bardzo solidnie to z oczywistych względów nie posiada takich walorów jak słynny poprzednik. Może to i dobrze, bo zamiast na nieudolnych próbach powielania schematów "Call Me Maybe" Carly powinna skupić się właśnie na czymś stylistycznie odmiennym. "All That" całkiem sprawnie realizuje ten postulat będąc poprawną pościelówą z kilkoma fajnymi momentami (na czele ze spoko mostkiem gdzieś na wysokości 2:30). Szkoda tylko, że całość jest bardzo zachowawcza i w ogólnym rozrachunku trochę wieje nudą. –M.Lewandowski
Od "Call Me Maybe" i wydanego na fali sukcesu singla albumu Kiss minęło już trochę czasu. Carly Rae Jepsen chodziło pewnie o dopilnowanie, by nie było wątpliwości, że kolejna piosenka również stanie się ogólnoświatowym przebojem, a Kanadyjka nie będzie zapamiętana jako one-hit wonder. Zaprzęgnięci do pomocy Jacob Kasher i Peter Svensson (tak, ten z Cardigans) nie bawili się w żadne subtelności i postawili na radosny, niepowstrzymany wybuch refrenu. Jest to wszystko oczywiście bardzo chwytliwe, a tekst odpowiednio repetytywny (słowo "really" pojawia się w nim 67 razy), tak żeby każdy był go w stanie szybko zapamiętać, ale brakuje jakiegokolwiek wyróżniającego ten kawałek elementu, jakim w "Call Me Maybe" były np. charakterystyczne smyki. Efekt jest taki, że podczas gdy poprzedni hit czarował niewymuszonością, to nowy próbuje wbić nam hook do głowy i nieustannie przypomina wybijającym się na pierwszy plan beatem, że mamy zacząć tańczyć i zapomnieć o wszelkich mankamentach. –P.Ejsmont
Na początku buksujący quasi-berliner-schule synth, zaraz potem pocięte "Infinity (Part 1 Re-Interpretation)" przypominające w tej aranżacji strzępki downbientu Boards Of Canada wymieszanego z encyklopedyczną post-rockowością, do której przyzwyczaił nas w Jesu Broadrick. Zaraz potem sekcja rytmiczna i szyta grubymi nićmi narracja typowego everymana Kozelka. Sun Kil Moon w pełnej krasie, a i Mark jakoś spokorniał. Trzyma dzieci za rękę, gra fanom do tańca, wychwala pochodzącą od lokalnych producentów nieprzetworzoną żywność, przestrzega przed opłakanymi skutkami nadmiernego używania słodyczy, by wreszcie zadeklamować poruszający e-mail wystosowany do niego przez Tanyę z Sheffield. Najczulszy bydlak w naszym uniwersum. –W.Tyczka
Wszyscy jednomyślnie zajawili się na powrót JAMC, kolejne newsy z dzielni zespołu biły rekordy klikalności; cóż, taka już słabość naszych sentymentalnych łbów. Ale tak na trzeźwo – czy jest ktoś kto poważnie myślał, że to będzie choć trochę fajne? Co to w ogóle ma być? Dance punk? Madchester? Nie rozśmieszajcie mnie. Debilny bit, półtora akorda i riffy wykazujące jakąkolwiek wartości jedynie dla ludzi uczących się grać na wieśle nogami; dajcie mi Fruity Loopsa i dwa upośledzone oposy, zrobimy to lepiej. Amputacja? Chyba talentu. Nie o takie powroty narzekałem na nową muzykę. –W.Chełmecki
Nowy album Johna Musa zbliża się WIELKIMI KROKAMI, a "Teenage Witch" to już prawdopodobnie ostatnie zapowiedź tego wyczekiwanego longplaya. Tak się składa, że to jak na razie mój ulubiony ujawniony fragment Screen Memories: sekcja rytmiczna (zwłaszcza bas) kojarzą mi się z Young Marble Giants, trochę cukierkowe, synthowe zawijasy to wizytówka glo-fi'owego popu spod znaku Ariela Pinka, no i ten niski tembr głosu wyśpiewujący posągowo: "Teenage Witch!". Raptem 2 minuty treściwego, klawiszowego grania świetnie nastrajającego przed nowym albumem, który już pod koniec października wpadnie do naszych streamów. Nic tylko czekać. –T.Skowyra
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.