-
D - Krótka Piłka - Piosenki
-
Death Grips "On GP"
(20 marca 2015)Czy gorsze niż beznadziejne, puszczone w grudniu "Inanimate Sensation"? Chyba nie, ale Death Grips wyraźnie ocierają się o dno. Jakieś mostki, psychodeliczne odloty i wiecznie nieumiejący rapować MC Ride. Meme rap nudzi się w okolicach drugiej minuty "On GP", a wiara w wielkość i epokowość tego (jak obwieszcza najnowszy album The Powers That B, Disc 2: Jenny Death) rap-rock bandu prawdopodobnie wynika tylko z przyzwyczajenia oraz miłości do dzieł w pewien sposób szokujących formą, jak pierwszy mixtape czy długogrający debiut The Money Store. Zresztą o Gripsach jeszcze parę słów powiemy, ale to w kolejnym odcinku. –W.Tyczka
-
Deerhoof feat. Jenn Wasner "I Will Spite Survive"
(12 lipca 2017)Nowy album Deerhoof zatytułowany Mountain Moves ukaże się ósmego września, a promuje go właśnie omawiany utwór. Gdyby nie to, że zeszłoroczny The Magic był kolejnym artystycznym sukcesem kwartetu, specjalnie nie przejąłbym się nadchodzącą premierą, bo "I Will Spit Survive" nie zwiastuje na razie fajerwerków. Jedynym godnym odnotowania faktem jest tu gościnka Jenn Wasner z Wye Oak, reszta to powtórka z rozrywki i jazda na sprawdzonych (przez dwudziestoletnią już karierę zespołu) patentach. To w dalszym ciągu bardzo przyjemne, inteligentne, gitarowe granie, a na wysokości czternastego albumu trudno uniknąć choćby minimalnych przejawów odtwórczości, ale tę czwórkę stać na więcej, o czym mam nadzieję przypomną nam już we wrześniu. Dodatkowego smaczku dodaje fakt, że na nadchodzącym krążku jest jeden numer z Lætitią Sadier! –S.Kuczok
-
Lana Del Rey "Love"
(20 lutego 2017)Lana Del Rey/more of the same – i na tym mógłbym zakończyć, ale to nie Twitter, poza tym nie potrafię "miażdżyć" tak bardzo "w punkt" i "bezlitośnie" jak przysłowiowy Marcin Meller, stąd konieczność dalszego wywodu.
"Love" to bezpłciowy, post-symfoniczny, pseudo-vintage'owy pop nadrabiający braki podniosłą atmosferą. Del Rey dalej próbuje zgrywać jakąś Nancy Sinatrę, a efekt jest prawie tak marny jak ostatnia płyta xx czy większość numerów z eurowizyjnych preselekcji. Jedna z kandydatek do "reprezentowania Polski w Europie" przed swoim występem została nawet ochrzczona mianem "polskiej Lany Del Rey". W kontekście "Love" przyjmijmy, że był to wysublimowany diss, choć wciąż mniejszego kalibru niż standardowe porówniania do Celine Dion. –J.Bugdol
-
Depeche Mode "Where's The Revolution"
(10 lutego 2017)"No i widzisz, to jest cały problem z tym zespołem. Bo zaczęli nawet tak nie najgorzej, ale nie wytrzymali". Chłopaki z Depeche Mode pytają się, gdzie ta rewolucja. Nie chcę być niemiły, ale odwrócę lekko sytuację i teraz to ja się pytam, gdzie ta rewolucja Dave? Chyba tylko najwierniejsi fani wierzą jeszcze, że ten zespół stać na cokolwiek. Bo gdy w "Where's The Revolution" "przychodzi rodzaj refrenu" z rodzajem patetycznego tonu, to niestety jest to strzał kulą w płot − miało być poważnie i srogo, a zamiast tego dostajemy coś na granicy parodii. No ale gdy pod refrenem "ten ich taki, melodyjka wchodzi" i "komputerek", to jednak coś udaje się uratować, potem jest jeszcze wycofany mostek około trzeciej minuty, więc ostatecznie jestem w stanie zaakceptować te "wybryki antenowe" i przechylić kciuk w bok. No i zdrówka życzę. −T.Skowyra
-
Destroyer "Tinseltown Swimming In Blood"
(14 września 2017)Utrzymana w niepoprawnie marzycielskim, lekko smutnym tonie piosenka uprawiana przez kogoś o takiej nazwie jak Destroyer może kogoś niewtajemniczonego dziwić, jednak dla tego, kto choć raz spotkał się ze specyficznym głosem Bejara taka znaczeniowa sprzeczność pod żadnym względem nie powinna wprawiać w zakłopotanie. "Tinseltown Swimming In Blood" to kawałek dla ludzi, którzy tęsknią za czasami, w których nowo powstający New Order od podstaw budował swoją pozycję bycia cool-przebojowym zespołem z różnicą skupioną wokół wycofania się, pomimo wyraźnie akcentowanej linii basowej, z bardziej tanecznych konotacji w imię melancholijnego oraz spokojnego klimatu (w pełni uderzającego słuchacza w okolicach 41 sekundy). Może trochę boli brak jakiegoś wyraźniejszego punktu kulminacyjnego, mocniejszego, nacechowanego silnymi emocjami refrenu, ale jeśli ktoś nie posiada obsesyjnego nakazu posiadania w każdej słuchanej piosence takich struktur, droga do cieszenia się nowym Destroyerem stoi jak najbardziej otworem. −M.Kołaczyk
-
Devata Daun "I’ve Been Here Before"
(27 marca 2015)Nie ma co ukrywać, że o Nicole Pfeifer stojącej za projektem Devata Daun moglibyśmy nigdy nie usłyszeć, gdyby nie zaopiekował się nią niedawno Ryan Olcott, którego uważa za swoją muzyczną inspirację. Lider 12 Rods ma wyprodukować całą jej płytę i, wnioskując po pierwszym singlu, wykorzystywana przez niego paleta brzmień będzie nawiązywać do jego ostatnich projektów elektronicznych. W nagraniach Nicole łatwo zidentyfikować jednak idiosynkratyczny pierwiastek świadczący o obecności własnego głosu artystycznego, którego zalążków można się dopatrywać już na intrygującej EP-ce sprzed 4 lat wydanej pod szyldem Nicole and the Avalanche. Nad każdą z jej kompozycji unosi się fantasmagoryczna aura uwypuklona dodatkowo na "I’ve Been Here Before" przez silnie przetworzoną produkcję. Nie przyćmiewa ona bynajmniej umiejętności songwriterskich Pfeifer, które najnowsza piosenka ujawnia przede wszystkim zaskakującym skokiem melodycznym na wysokości wersu "So bright they're lit with expectations". Jeśli na longplayu uda się utrzymać tę oniryczną atmosferę, to powinniśmy otrzymać idealny soundtrack do mistycznych i przepełnionych nostalgią wizji. –P.Ejsmont
-
DIANA "Slipping Away"
(9 sierpnia 2016)Pamiętacie jeszcze to kanadyjskie trio? To w końcu oficjalni Porcys Darlings, więc wypada sprawdzać, jak sobie radzą. A okazuje się, że dzieje się u nich bardzo dobrze, bo całkiem niedawno wypuścili nowy numer potwierdzając tym samym, że zasługują na zaszczytne miano jednych z naszych ulubieńców. "Slipping Away" to wakacyjna mikro-suita zbierająca w sobie wiele dobra – mamy lekko tajemnicze intro, trochę funku doszlifowanego synthami, są soulowe śpiewy, orientalizujące motywy, a na końcu całość dryfuje w stronę rozgrzanego post-disco. Wszystko zgrabne, soczyste, zwiewne i aż chce się ripitować. Jeśli to jest zapowiedź większego materiału (a ponoć jest), to naprawdę jest na co czekać. –T.Skowyra
-
Disclosure "Bang That"
(12 maja 2015)Pierwsza rzecz, która mi się nasuwa, to charakterystyczne brzmienie tych gości. Gdyby mi ktoś podrzucił ten nowy kawałek Disclosure, pewnie na gorąco i bez podpowiedzi przypomniałbym sobie specyficzną grę werbli, talerzy i basu czy wyciszenia ścieżek, które znamy z Settle, dziwiąc się prawdopodobnie ghetto-house’owym inspiracjom. Z drugiej strony bezpodstawnie, bo Lawrence’owie to otwarte gagatki, a taneczne nurty lat dziewięćdziesiątych to przecież ich piaskownica. Mam jedynie lekki niedosyt, bo kierunek, w którym poszli, musiał utemperować rozpasaną przebojowość – ich główny atut – w imię repetycyjności. Na długości pięciu minut dzieje się dużo dobrego, jednak ostatecznie bez głębszej konkluzji. Wyczuwam albumowość tego numeru i nadal wierzę, że jest na co czekać, ale w tym momencie delikatnie wzruszam ramionami. –K. Pytel
-
Doda "Riotka"
(31 grudnia 2014)"Doda NAGO na koniu!" alarmowały serwisy plotkarskie zapowiadając nowy singiel samozwańczej królowej. Spoko, tylko każdego w miarę ogarniętego słuchacza średnio takie pierdololo obchodzi. Ja również "nie paczę" tylko słucham i to co usłyszałem okazało się niezwykle intrygujące. Po obiecującym "Wkręceni (High Life)" Doda zdaje się iść śmielej w kierunku miękkiego popu i trudno tego nie propsować. Wreszcie nie ma darcia ryja znanego z Virgin i z czasów ostatniego LP. I choć samo to byłoby podstawą do łapki w górę, to chciałbym zwrócić uwagę, że naprawdę fajnie zrobiony jest ten wałek od strony producenckiej i nie miałbym nic przeciwko, gdyby takie oblicze miał przybrać polski mainstream w 2015 roku. –K.Bartosiak
-
Donatan Cleo feat. Enej "BRAĆ"
(25 września 2014)Ach, Donatan! Ostatnio było o nim głośno w toku wymiany uprzejmości z pierwszą damą polskiego street-fightingu, Rafalalą, ale to nie ociekające błyskotliwością wypowiedzi wynoszą go na pozycję bohatera krajowej popkultury. To jego misja. "BRAĆ" nie bierze jeńców. Znów nasz wschodnioeuropejski Zulus Czaka wyrasta na ambasadora słowiańskiej krwi, heroicznie dźwigając na barkach ciężar etnicznej tożsamości swoich rodaków. Niemcy, Grecy, Francuzi: wszyscy są umoczeni, wszyscy klękają przed słowiańskim panem, gdy tylko przyjdzie zasiąść z nim do wódki – deal with it. W łączeniu rozrywki z edukacją jak zwykle pomaga Donatanowi przepięknie operująca manierą Tatiany Okupnik Cleo, a świetny featuring zalicza zespół Enej, wprowadzając obowiązkowy element biesiady i zwrotkę po ukraińsku, której nie trzeba tłumaczyć, bo instynktownie zrozumieją ją przecież wszyscy, którym nieobce są dogmaty panslawizmu. Ja pierdolę, świat oszalał. Poważnie: gdy widzę, jak przez 3 dni coś tak karygodnie złego (muzycznie, tekstowo, ideowo, whatever) zostaje wyświetlone niemal 3 miliony razy, zastanawiam się, czy nie lepiej byłoby – jak Miles Monroe z allenowskiego Śpiocha – obudzić się za 200 lat. Na szczęście w sukurs przychodzi mi sam Donatan, radząc, by traktować to wszystko z uśmiechem. Dzięki, mistrzu! –W.Chełmecki