Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Droga obrana przez DeMarco nie przewiduje powrotów. Piosenka mająca otwierać zapowiedziany na sierpień minialbum Another One to idący za ciosem Salad Days, nadal trzymający się ziemi, przejrzysty i starannie dopracowany ukłon w stronę nadchodzącego lata, które spędzicie na lekkiej olewce i pełnej dawce nostalgii. Najlepsze momenty? Szczerze mówiąc, dla mnie to jeden z najlepszych numerów Maca, zbierający wszystko to, czym Kanadyjczyk potrafi naprawdę urzec. Od chwytliwej luzackości zwrotek “Let Her Go” po bitlesowską melodykę refrenu (tenże!). I nawet solówka się trafiła. Oferta prima sort, mili Państwo. –K.Pytel
Pierwsza rzecz, która mi się nasuwa, to charakterystyczne brzmienie tych gości. Gdyby mi ktoś podrzucił ten nowy kawałek Disclosure, pewnie na gorąco i bez podpowiedzi przypomniałbym sobie specyficzną grę werbli, talerzy i basu czy wyciszenia ścieżek, które znamy z Settle, dziwiąc się prawdopodobnie ghetto-house’owym inspiracjom. Z drugiej strony bezpodstawnie, bo Lawrence’owie to otwarte gagatki, a taneczne nurty lat dziewięćdziesiątych to przecież ich piaskownica. Mam jedynie lekki niedosyt, bo kierunek, w którym poszli, musiał utemperować rozpasaną przebojowość – ich główny atut – w imię repetycyjności. Na długości pięciu minut dzieje się dużo dobrego, jednak ostatecznie bez głębszej konkluzji. Wyczuwam albumowość tego numeru i nadal wierzę, że jest na co czekać, ale w tym momencie delikatnie wzruszam ramionami. –K. Pytel
Polska to taki dziwny kraj, w którym każdy Adaś chciałby być Gombrowiczem. Afrojaxowi udało się to parę razy w karierze, więc poszedł sobie w tym kierunku i wyraźnie pobłądził. Nie, nie rozumiem, dlaczego tak muzykalny człowiek postanowił katować świat irytującymi podkładami na granicy słuchalności. Nie, nie rozumiem, dlaczego tak inteligentny człowiek postanowić katować świat wulgarną, miałką publicystyką. Nie, nie rozumiem, dlaczego szczytem dobrego żartu dla człowieka o tak zjawiskowym poczuciu humoru jest wywrzeszczenie kilku ofensywnych sloganów. Taki Afro to syf. –K.Michalak
Typ ukrywający się pod aliasem Astronomyy w zeszłym roku zdążył nagrać nawet przyzwoitą EP-kę, a w momencie, gdy czytacie te słowa, premierę ma jego drugie wydawnictwo zatytułowane When I With You (EP), z którego na szczególną uwagę zasługuje indeks trzeci z fajnym loopem klawiszy i refrenem, którym raczej nie pogardziliby kolesie z Rye czy Her. Nic wielkiego, ale jako niezobowiązująca rzecz – całkiem przyjemne. –M. Lewandowski
"F Q-C #7" w żaden sposób nie zmienia artystycznego statusu Willow. W dalszym ciągu jej najlepszym kawałkiem pozostanie (wydany pod szyldem Melodic Chaotic) "Summer Fling", a tym najbardziej znanym debiutancki "Whip My Hair". Przede wszystkim brakuje mi tutaj jakiegoś bardziej wyrazistego fragmentu, najlepiej refrenu lub mostka, który stanowiłby urozmaicenie dla tego ascetycznego, jednostajnego beatu (fajnie rozlewające się plamy synthów i ciekawie wchodzące w interakcje z główną linią chórki to zbyt mało). Warto bliżej przyjrzeć się wokalom Willow, która nie po raz pierwszy pokazuje, że oprócz ucha do niezłych podkładów, posiada też nieprzeciętne warunki głosowe i poczucie rytmu. Szkoda tylko, że "F Q-C #7" przypomina mi bardziej solidny skit niż pełnoprawny singiel. –M. Lewandowski
Offowe ogłoszenia wywołały tę dziewczynę z drugiego planu mojej pamięci i przypomniały czasy, kiedy społeczność internetowa "dziękowała Berlinowi za wychowanie" debiutującej wówczas na polskim rynku Olivii Anny, twórczyni dzisiaj już chyba znanej i na pewno doświadczonej. Przy tej okazji kliknąłem w nowy klip. Wizerunkowo okolice M.I.A. w złagodzonej wersji z zadatkami na bangerozę przebijającą chyba ostatnie poczynania Brytyjki – są, formuła z grubsza pozostająca w jaskrawym świetle "Tel Aviv" – dalej się zgadza. Popowość, która na pewno nie trafi na anteny krajowych rozgłośni – jak najbardziej. Działaj dalej, Olivio Anno. –K.Pytel
Realia popu nie sprzyjają starszym wykonawcom. Wystarczy raz spaść z piedestału i powrót może się okazać niemożliwy, bo media szybko kreują nowe gwiazdy, które błyskawicznie zastępują te wcześniejsze. Nie wystarczy nagrać dobrej płyty, jak zrobiła to rok temu Mariah Carey – sprzedaż jej czternastego albumu osiągnęła tak niski poziom, że zaistniała potrzeba powrotu do sprawdzonych patentów. Stąd najnowsze wydawnictwo piosenkarki to kompilacja jej największych przebojów, której tracklista niemalże pokrywa się z krążkiem #1's sprzed 17 lat. Promującym singlem został premierowy utwór o nazwie "Infinity". Zaczyna się on całkiem obiecująco – klasyczne 90sowe brzmienie, a Mariah wzdycha aah i ooh. Brew zaczynam marszczyć, gdy po intrze okazuje się, że kompozycyjnie w kawałku dzieje się niewiele więcej, co próbuje się zamaskować wokalnymi popisami. À propos: dwór diwy nie odważy się śmiać z jej manier, lecz trzeba przyznać, że jej głos nadal brzmi dobrze, ale już nie tak lekko jak kiedyś. Krótko mówiąc, dość przyjemna nieinwazyjna piosenka, ale też rozczarowanie po zeszłorocznej płycie. –P.Ejsmont
Julio Bashmore zapowiedział swój debiutancki album na lipiec, a tymczasem możemy się cieszyć kolejnym utworem wyjętym z jego tracklisty. "Holding On" to ożywczy promyk french-touchowego ciepła, piekielnie dobra sekwencja sampli rozkołysana na funkujących hi-hatach, kleistym basie i przyczajonych, jazz-housowych akordach klawiszy. Wokalista Sam Dew delikatnie soulując nadaje temu lazurowemu oniryzmowi nieco bardziej rzeczywistych kształtów, choć i tak nigdy już nie uwierzę, że człowiek nie jest stworzony do wygrzewania dupy na słońcu. –W.Chełmecki
Madi Diaz, kto to był, kto to był... Aha, aha, aha, aha, AHA. Znów to samo ćwiczenie co wtedy: puszczamy sobie oryginalny numer i zaraz potem remix Jensenów. :O :) B| (y)
A gdyby tak zrobili swojej koleżance z Nashville cały album? Oto aż się prosi, to się samo nasuwa. Choćby wziąć gotowce – Madi ma już trzy longplaye – i podobnie zremiksować, a czasem też, jak tutaj, coś swojego dośpiewać. Nawet małe dziecko wiedziałoby kto to Madi Diaz. Do usłyszenia, dziewczyno. –M.Hantke
Witaj maj. Wkraczamy w piękny wiosenny miesiąc z najbardziej konkretnym z dotychczas opublikowanych kawałków, zapowiadających Currents, trzeci album Tame Impala. Numer przypomina bardziej teaser, są to zaledwie niecałe dwie minuty, natomiast na reapicie z nim przespacerowałem dziś z biura Porcys do domu i znów poczułem to coś. Te przyciasne przestrzenie między budynkami, wybuchowe kolory miejskiej flory, topiący się asfalt. Na razie jeszcze w mojej wyobraźni, ale na to wszystko wyostrzony miało się wzrok, słuchając Innerspeaker i Lonerism. Data wydania nowego albumu jeszcze nie jest znana, ale powinna się wstrzelić w pełnię lata. –M.Hantke