Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Zorientowani wiedzą, że to nie pierwszy raz kiedy Vanessa White i Chloe Martini łączą siły. Artystki działały już wspólnie przy okazji EP-ki Brytyjki, Chapter One, na którą trafił wyprodukowany w zeszłym roku singiel "Relationship Goals" – zgrabny kawałek gęsto zaaranżowanego, płynnego r&b, który zdradzał wiele produkcyjnych sztuczek Anny Żmijewskiej i rozbudzał apetyt na więcej. Dziewczyny musiały się polubić, bo oto Vanessa wypuszcza follow-up. "Low Key" z featuringiem Illa J'a jest bardziej zwarty i rytmiczny, a Vanessa czuje się w tej odsłonie bardziej jak Amerie. Numer jest dużo luźniejszy, nastawiony na chwytliwość, a nie tropienie ulotnych stanów emocjonalnych, co podkreśla obowiązkowa raperska zwrotka. Refren może nie wgryza się tak jak ten w "Lipstick Kisses", ale w tej zwiewnej, słonecznej otoczce stara się zrobić z piosenki hit. Chyba mamy tu wczesną zapowiedź wiosny z Chapter Two. –K.Pytel
Nowy numer Cloud Nothings leży dokładnie pomiędzy ich nieskomplikowanym gitarowym popem sprzed ponad pięciu wiosen, a najmroczniejszą dotąd w ich dyskografii produkcją – Here And Nowhere Else. Klucz dobierania singli pozostał niezmienny – Dylan Baldi stawia na refrenową anaforyczność haseł rzucanych ponad stopniowo intensyfikującym się gitarowo-perkusyjnym podkładem. Reasumując: chłopcy z Cleveland zdjęli stopy z pedałów, odbili od metaliczności overdrive'u nadającego (na spółkę z nadpobudliwymi bębnami Gerycza) ich ostatnim produkcjom "core'owego" charakteru, ale poza niuansami natury technicznej, wciąż pozostali wierni songwritingowi, który na stałe wprowadził ich do mainstreamu (począwszy od Attack On Memory). Amerykanie w ujęciu popowym na pewno nie rozczarowują i na chwilę obecną, znając jedynie "Modern Act", śmiało można powiedzieć, że miłość bądź nienawiść do najnowszego produktu pozostaje jedynie kwestią preferencji – albo lubi się Dylana bez charakterystycznej chrypki i harmonicznych, albo wracamy do krążka sprzed dwóch lat. –W.Tyczka
Uprasza się wszystkich wciąż zasłuchanych w Quantum Jelly oraz Superimpositions o natychmiastowe zaprzestanie ekscytacji nad dekonstruowanym trancem rozpisanym na efektowne prog-elektroniczne arpeggia. Senni wrócił z kompozycją jeszcze bardziej (da się?) transgresyjną i zdecydował się zamienić dźwiękowe ornamenty na... pełnoprawne akordy. "Win In The Flat World", singiel zapowiadający listopadową Personę, nie dość, że okazał się być utworem na miarę wydarzenia (Włoch podpisał kilka tygodni temu kontrakt z renomowaną brytyjską wytwórnią Warp – przyp. red.), to jednocześnie wprowadził zupełnie nową jakość do dającego się zaobserwować na elektronicznej scenie dialogu produkcyjnej współczesności ze spuścizną millenialnej klubówki. Wszystkie znaki na niebie i ziemi pozwalają mi przypuszczać, iż za nieco ponad dwa tygodnie, kiedy kilkunastominutowa EP-ka ujrzy światło dzienne, będziemy mogli o Lorenzo i jego syntezatorowo-analogowej odysei pisać w podobnym tonie, w jakim ostatnimi czasy dyskutowaliśmy o rewolucyjnym wpływie Holly Herndon na dzisiejszy encyklopedycznie pojmowany pop. –W.Tyczka
Nowy numer norweskiego songwritera znowu pokazuje, jak bardzo niedocenionym kolesiem jest Sondre Lerche. Prześledźmy na spokojnie "I'm Always Watching You": najpierw błysk przebojowego synth-popu krajanów z a-ha w intro, od 0:18 klawiszowe akordy z niemal deklamacyjnym śpiewem dość łatwo przywołują wyluzowany creed francuskiego Phoenix, a refren to już coś z pogranicza euforycznych wyczynów Nika Kershawa (to w sumie bardzo kershawowy kawałek). A ten krótki monolog gdzieś na 2:35 trochę jakby wyjęty z Pulp albo Destroyera. Czyli dzieje się naprawdę sporo, a wszystko w dobrym guście i z zachowaniem podstawowych zasad nośności popu, więc bezapelacyjnie unoszę kciuk w górę i liczę na więcej dobroci od Sondre. –T.Skowyra
Nowej EP-ki Dark0 możemy spodziewać się na dniach i zdaje się, że pośpieszyli się wszyscy, którzy po dość rozczarowującym, mroczniej zabarwionym Solace postawili na enigmatycznym producencie krzyżyk. "Forever", promujący zatytułowane Oceana wydawnictwo singiel, eksponuje bowiem to, czym Londyńczyk zachwycił nas na Fate: intuicję rytmiczną, świeże spojrzenie na konstruowanie wzorków i wyczucie w operowaniu hipertekstualizmem, tym razem w wersji tumblrowej. Dziś nie wiążę już z Dark0 takich nadziei, jak jeszcze dwa lata temu, ale wciąż jestem pewien, że stać go na wiele. A czy wystrzeli właśnie teraz? Tego dowiemy się niebawem. –W.Chełmecki

-R.Siadaczka-Lizak
Poprzednie, dość sztampowe utwory Darii Zawiałow niezbyt zachęcały do kibicowania; wyłaniająca się z nich, w najbardziej toporny sposób alternatywna kreacja również. A jednak od kilku dni "Kundel Bury" jakoś nie chce zejść z ripitu. Co się tu więc wydarzyło? Ano to się wydarzyło, że po niepozornych zwrotkach wchodzi wyrazisty, skandowany refren, rzeczywiście brzmiący jak jakiś manifest, a ja, zamykając oczy i wsłuchując się w jego rozkosznie gęsty aranż, fantazjuję o świecie, w którym "Naj Story" i Tango In The Night cieszą się wśród polskich artystów odrobinę większą estymą. Okej, zgoda, trochę to wszystko na wyrost, ale jeśli w ten sposób zachęciłem choć jedną osobę do odsłuchu, to świetnie się składa – naprawdę warto dać szansę. –W.Chełmecki
![]()
–A.Barszczak
Remiks wydany już jakiś czas temu, ale nadarza się dobra okazja, aby sobie o nim przypomnieć. A to dlatego, że właśnie dziś swój set w Nowej Jerozolimie zagra jeden z naszych ulubieńców, czyli właśnie Leon Vynehall. Nie wiem, czy podczas imprezy poleci właśnie ten przygotowany dla Michaela Kiwanuki rework (nie znam oryginału i nie wiem, czy coś tracę), ale przyznam szczerze, że zupełnie bym się nie obraził, bo to właściwie ten sam Vynehall, który tak ładnie poleciał na Rojus. A więc mamy tu przecierające się z elegancją ślady house'owej egzotyki zjednoczone z charakterystycznym rodzajem melancholii towarzyszącej producentowi chyba od początku kariery. Czyli co, rozumiem, że widzimy się? −T.Skowyra
Maria Usbeck (zespół Selebrities, ostatnio wydała solowy album – Amparo) tak się podstawiła Jensenom tym swoim przyjemnym "Jungla Inquieta", że w niemal prowokacyjny sposób wymusiła na nich remiks utworu. W porównaniu z “Down We Go" Madi Diaz, dla chłopaków to musiała być dziecinna igraszka. Otrzymałem przekład z działu tłumaczeń biurowca. Za Marią, dla magazynu Hymn, z języka szwedzkiego:
“Ta moja dżungla faktycznie powstawała w dżungli. Gdy byłam w Kostaryce, miałam ochotę przenieść na muzykę to uczucie, kiedy stoi się w samym środku gęstego lasu. To zarówno oczyszczające, jak i nieco klaustrofobiczne doświadczenie, niesamowicie inspirujące. Usiadłam i napisałam tę piosenkę. W jeden dzień! Nawet przez ten czas nic nie jadłam (…) A z chłopakami znamy się od dawna. Działamy razem w Cascine. Pomyślałam, że Jenseni mogliby zrobić naprawdę świetną robotę z remiksem. No i zrobili. Słucham tego na okrągło! Da się przy tym odlecieć. Goście są epicko utalentowani". –K. Pytel