Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Filipiński, poślubiony LA producent wlewa trochę dance-popowego, ukłutego wirusem azjatyckiej przyswajalności optymizmu w serca wszystkich niepoprawnych romantyków. Główną atrakcją tej sonicznej apoteozy wakacyjnego romansu jest jednak refren, w którym największe wrażenie robi piękny splot chaotycznie porozrzucanych synthów z rozleniwionym wokalem. Dajcie się ponieść uczuciu.