Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Całościowo płyta Drizzy'ego trochę mnie rozczarowała, choćby dlatego, że w przeważającej części jest po prostu nudna i jedynie chwilami wzbija się ponad przyjemną drake’ową generyczność. Jednym z takich momentów jest energetyczne, inspirowane nowoorleańskim bounce’em "In My Feelings", które bije ostatnio rekordy popularności przez wzgląd na taneczny challenge. Wszyscy piszą, że Will Smith najlepiej do tego przycwaniakował, ale mi bardziej zaimponował jednak memiczny bohater Mundialu w Rosji. Baunsujcie do tego parkietowego pocisku jak Michy!

To jest taki numer, taki joint, w którym mamy 200% cholernego Drake'a w Drake'u. Drizzy jest zasmucony na wyblakłym, migosowskim bicie? No nie może być!
Drizzy wzorem swojego mentora rzuca koledż i głosi dobrą, równościową nowinę na chwytliwym samplu z Lauryn Hill. Wyborny wiosenny joint, żałuję jedynie, że ten rewelacyjny breakdown na dwa baty, w którym drumy nakręcają się jak oszalałe nie ciągnie się przez cały utwór.
Wybaczcie, ale nie mogłem się powstrzymać:

Miałem wczoraj taki dziwny sen, że Kevin Parker nagrywał w moim domu hipnagogiczne, odrealnione demo na swój solowy debiut. A potem dostał piętnaście serduszek. Dziwne, co?
To chyba jedyny rzetelnie rozpisany numer na prześmiewczym, wypełnionym po brzegi suchymi żartami albumie Alejandra Cardenasa, którego z tylnego siedzenia wspomaga utalentowany pan Elbrecht. Gdyby było tam więcej takiego inteligentnego, iskrzącego pomysłami post-disco, to pewnie byłaby to moja płyta roku. A tak, zostaje mi tylko ta poptymistyczna reklama OZE na 9.0.
Szkoda strzępić języka na niedopuszczalne zachowanie Mondanile'a w życiu osobistym, jednak jego talent songwriterski wciąż pozostaje dla mnie bezsporny (trochę trudno w blurbie oddać wszystkie blaski i cienie akcji #metoo, ale natychmiastowe wyrzucanie poza nawias, wygumkowywanie dorobku jeszcze przed procesem i zasądzeniem kary wydaje mi się co najmniej pochopne). Nic na to nie poradzę, że mało który obecnie artysta jest w stanie swoją muzyką wprawić mnie w tak błogi nastrój. Wiosenny, bundickowski psych-synth-pop zaklęty w "Plastic Melody" jest tu kolejnym dowodem w tej sprawie. Plugawy, błądzący człowiek, zajebiste granie.
To chyba moje największe odkrycie tego roku. Wcześniej się na niego nie natknęłam, więc tym bardziej jestem wdzięczna za kanał Colors Berlin, który za każdym razem dostarcza mi nową muzykę, w tym właśnie tego pana. To tak jakby zmiksować ze sobą: J Cole'a, Franka Oceana i Andersona Paaka w jedną postać.
Mam średnio pochlebne zdanie o obecnej działalności labelu PC Music, co chyba podkreślam w prawie każdym blurbie xD, ale akurat za księżniczką wirtualnej miłości trochę się stęskniłem. Lata lecą, a ja wciąż odczuwam słabość względem tych emotywnych post-edmowych ballad. Jestem mięczakiem, taka prawda.