SPECJALNE - Rubryka

Rekapitulacja 2016: Hip-hop

27 grudnia 2016

Mijający rok wielu komentatorów rzeczywistości uznało za przełomowy – zmarło sporo ludzi, w tym celebrytów, masami manipulowali jebnięci miliarderzy, Polska przestała być świetnym krajem do życia. Był to też kolejny rok rozczarowania uczestnictwem w kulturze, rozpoznawania jej przewidywalnych, miękkich, liberalnych i bezradnych wobec rzeczywistości kodów, miesiące niesłabnącej pogardy wobec traktowania inteligencji jako czegoś nieruchomego, skodyfikowanego, jak księga dobrego smaku. I choć nie sądzę, by postępująca atomizacja rapu umożliwiła lepsze poruszanie się po kłączastej rzeczywistości, to sprawiła jednak, że rap nutka była dla tych 12 dziwnych miesięcy atrakcyjnym towarzyszem podróży. Co możecie zweryfikować w trybie shuffle, słuchając ewoluującego zestawienia ok. 100 najlepszych kawałków roku, które znajdziecie na końcu.

W ramach podsumowania zajrzałem m.in. do tekstu Bartka Chacińskiego, który co prawda bardzo stara się unikać odpowiedzialności za letni charakter obecnych w tekście refleksji i miga się ignorancją w kwestii rapu, ale nie zmienia to faktu, że stawianie tez na temat całego gatunku w oparciu o dwa punkty odniesienia – płyty Westa i ATCQ – jest zajęciem tyle karkołomnym, co symptomatycznym. Nie ma tu miejsca na obszerną polemikę lub wątpliwości na temat większej części tekstu, skupię się więc na tym, co uważam, że wyznacza główną różnicę między np. kolegami z Porcys naśmiewającymi się z inteligenckiego rapu, a redaktorem Chacińskim i frakcją konserwatystów, dominującą w polskim dyskursie rapkrytycznym i nie tylko.

Jak wspominałem, wątpliwa wydaje się możliwość systematycznego ujęcia całości zjawiska – zwłaszcza w Stanach, gdzie hip hop się lokalizuje, manieryzuje, często uciekając w glamowe przerysowanie (porównania Young Thuga do Davida Bowie nie były przypadkowe) krzycząc "powiedz mi coś nieautentycznego". Dla ułatwienia stosuje się mocno już zwietrzałe podziały na trueschool i newschool; na "sztukę rapu", na którą składają się "naturalna rytmika, flow, opowiadanie" (w której to Kanye jest "słaby") i "antyrap", czyli gości lekceważących sobie to, co podobno jako rapową technikę zdefiniowano 20 lat temu i na dodatek chętnie sięgających po wokodery, auto-tune'y, Rachonie; na "ciepły", "pogodny" (pokłosie legendarnej niechęci do hasła "reprezentuje biedę" wypowiadanego w drogich samochodach, co zresztą nigdy nie nastąpiło, ale co jako "autentyczność" nawiedza niczym widmo dyskusje o muzyce tworzonej przez dwudziestolatków, którzy "autentyczności" jako spójności autokreacji z żyćkiem, zwłaszcza na poziomie sztuki, nigdy nie doznali) i mniej inteligentny, pośledni (jak się można domyślać) gatunek rapu pełnego przepychu i przemocy, schizofrenicznego, wulgarnego, często seksistowskiego. Wreszcie samplowany, jazzowo-soulowy aspekt czarnego brzmienia złotej ery (logiczne – Murzyni biją w kokos i jest rap) kontra syntetyczny mainstream obwieszonych łańcuchami miliarderów.

(Tu niezobowiązująca, a jednak bardzo w swej wymowie zabawna dygresyjka na temat autentyczności i opowiadania raperów o prawdziwym życiu, bo jednym z najmniej oczekiwanych przeżyć świąt, oprócz nucenia refrenu "Rose Moet" duetu Malik Montana / Diho od pierwszej do ostatniej gwiazdki, była lektura biogramu Dominiki Kulczyk w Gazecie Wyborczej. "Urodzona w 1977 roku, magister politologii oraz sinologii, studiowała na Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu, Uniwersytecie w Szanghaju, Uniwersytecie Pekińskim, oraz w The London Institute. Założycielka i prezeska międzynarodowej organizacji pomocowej Kulczyk Foundation. Współwłaścicielka Kulczyk Investments – szefowa rady nadzorczej. Mama dwójki dzieci. Ma psa, nałogowo zbiera książki, uwielbia skutery wodne, słucha Taco Hemingwaya".)

Wszystkie te rzeczy wynikają nie tylko z konserwatyzmu, ale też kilku innych pomyłek – naskórkowego rozumienia klasycznego rapu, nieprzyjmowania do wiadomości autonomii rapu jako gatunku, który nie musi legitymizować swojej powagi poprzez płytkie powinowactwa z kulturą wysoką oraz sentymentalnej wizji uczestnictwa w rapie jako doświadczenia wspólnotowego. Nawet jeśli uznamy, że hip hop na poziomie It Takes A Nation Of Millions To Hold Us Back Public Enemy miał "amatorski urok prywatki na Bronksie" (dosyć dyskusyjne akurat w przypadku tej płyty), nie sposób nie dostrzec, że obrazki ze Spike'a Lee nie do końca oddają bogatą różnorodność tych prywatek. Public Enemy, De La Soul, A Tribe Called Quest czy Wu-Tang Clan różnią się między sobą diametralnie, tak jak ich płyty różnią się od albumów Nasa, Biggiego i 2Paca.

Co więcej, tak jak Nobel dla Dylana jest obraźliwy dla literatury i dla popu (zwłaszcza że przyznała go za życia Philipa Rotha akademia twierdząca kilka lat temu, że amerykańska literatura nie stworzyła własnej historii), tak z wielu powodów ciężko zrozumieć błąd uszczęśliwiania autonomicznego rapowego fenomenu poklepywaniami z innego rejestru. Zwłaszcza gdy mówimy o emancypacji dokonywanej przy pomocy tak wątpliwych wehikułów, jakimi są cytaty w świecie złożonym z fałszywych cytatów albo choćby odwołanie do martwych pisarzy, których mało kto czyta, a już z pewnością nieuważnie. Fajna muzyka sampluje jazz, niefajna jest odpychająca i brzydka w swojej sterylnej, syntezatorowo-autotune'owej powłoce.

Wiem, że nie jest to wiedza tajemna z trzydziestu sześciu komnat, do pokazania bezużyteczności takich kategorii wystarczy znać dwie elektroniczne albo popowe płyty z 2016 roku na krzyż i rozumieć poetyckość języka inaczej niż jako cytowanie poezji. Po prostu myślę, że o przenikaniu mainstreamu i podziemia, autentyczności językowej i autokreacji, bogactwa dźwięków żywych i surowości samplowanych i ciągłej ewolucji, nierzadko w dziwnym kierunku, takim jak songwriting Thuggera (szczerze wątpię, by nagrywanie tak skomplikowanych piosenek, jak np. "F Cancer", wynikało z warsztatowych niedoborów i konieczności) najczęściej zapominają ci, którzy najbardziej zabiegają o swoje hip hopowe Radio Złote Przeboje.

Czyli kto? Tajemnicza, pociągająca za sznurki masońska socjeta pochłonięta swoistą retromanią na najbardziej błahym poziomie – wąchający winyle, śledzący magazyny, kupujący polskie rap płyty i przedkładający tego rodzaju snobizmy nad zawartościowe kwity. Ale to może błąd perspektywy, że rap tak przyspieszył w swoim ciśnieniu na innowację w stopniu wprost proporcjonalnym do tetryczenia flow Hectica ze Ślizgu, że odpowiedzią na snobistyczne "gdzie wtedy byłeś" stało się olewcze "nigdzie nie byłem, odrabiałem gegre", a skok w Yachty'ego to po prostu lekarstwo na głupie pierdolenie?

Co ciekawe, z charakterystyczną rezerwą pisze o nowym rapie choćby Big Ghost, dysponujący z pewnością olbrzymią wiedzą i talentem literackim, który za reprezentantów współczesnej cywilizacji śmierci tylko po części słusznie uznaje Drake'a, J.Cole'a i Tygę, a który w tym roku producencko wspierał choćby Vica Spencera (który nagrał również świetne Who The fuck Is Chris Spencer? z Chrisem Crackiem, efektownie łączące stare z nowym :|) i Westside Gunna, który zaliczył intensywny wydawniczo rok z ciepło przyjętym FLYGOD na czele. Jeśli zaś komuś brakowałoby sztuki wysokiej, musi posłuchać jak zawsze przejmującej, progresywno-oldskulowej płyty Ka, która mimo całego rzucającego się w uszy klasycznego piękna nie mogłaby chyba powstać kiedy indziej, niż teraz.

Nienawistnym wobec współczesności reakcjonistom z pewnością podobać mógł się renesans West Coastu (Payroll Giovanni, G Perico, Kamaiyah, YG, DJ Mustard, Schoolboy Q), choć właściwie poza wysokim poziomem wszystko te płyty różni – i każda wychodzi zwycięsko z podjętego dialogu z klasyką, obejmującą przecież Quika, Snoopa, Hieroglyphics, Compton's Most Wanted. Samo Still Brazy, tyleż minimalistyczne, co zestawiające ze sobą mnogość pomysłów na przeskoczenie g-funkowych klisz, pokazuje, na co zdają się przyjemne staroszkolne szufladki.

Ciekawsze niż rozważania o latach 90 wydawały mi się próby systematyzowania innej, późniejszej historii nurtu, wciąż często zbywanej zarzutem o komercję, a jednak (a dzięki temu) mającej niebagatelny wpływ na dzień dzisiejszy. W 2016 przypomniało o sobie dwóch raperów, którzy triumfalnym mixtape'owym pochodem w połowie poprzedniej dekady przeorali obraz rapu jak niewielu gigantów wcześniej. Gucci Mane w 2016 wyszedł z więzienia, dograł się do najlepszej tegorocznej imprezy dzieciaków w "Black Beatles", wypuścił parę mniej lub bardziej luźnych projektów, m.in z produkcjami Mike'a Will-Made-It'a, który z tego powodu postanowił przełożyć premierę Ransom 3 i oddać pole dla Metro Boomina w kategorii najważniejszy producent roku, jednocześnie dostarczając bity, z których wystarczy wyciąć kilka sekund pętli, by wygrywały roczne podsumowania piosenek w Polsce (vide "Free Gucci" Don Poldona i Młodego Drona). Lil Wayne dla odmiany ogłosił koniec kariery, i choć koniec końców w tego końca nic nie wynikło, to nie da się nie patrzeć z pewnym takim żalem, że zaledwie 34 letni (!), bardzo płodny i wszechstronny artysta marnuje potencjalnie szczytowy moment kariery na telenowelę z Birdmanem i wyjątkowo sporadyczne występy gościnne – zwłaszcza, że materiał z 2 Chainzem nie odbiegał od utrzymywanego od wielu lat wysokiego poziomu.

Ten krótki wstęp miał na celu wprowadzenie w świat, w którym powerbalny Young Thug już drugi rok z rzędu dystansuje konkurencję, tym razem racząc nas trzema właściwie bezbłędnymi zbiorami piosenek, "komercyjnymi mixtape'ami" I'm Up, Slime Season 3 i oszałamiającym Jeffery. Możesz narzekać, że szczekanie i skomlenie w refrenie nie jest tym, do czego przyzwyczaił cię Mos Def, ale jeśli przy okazji jest to najlepsza melodia w roku (refren "Riri"), to zmiana przyzwyczajeń wydaje się warta grzechu. Każda z tych płyt to chimeryczne, kaskadowe arcydziełko, o stężeniu melodii balansującym na granicy zdrowego rozsądku.

Oprócz nieco obniżającego loty po DS2 Future'a, mimo wszystko autora świetnego Purple Reign, solidnego Evol i zapominalnej taśmy z Esco, nowe i stare gwiazdy nurtu raczej nie zawodziły. Majsterkowicz Kanye West dostarczył nie skrzynię, ale szafę z narzędziami; ten koleś jest jak pompa ssąco-tłocząca, zasysająca najciekawsze pomysły z różnych odcieni rapu, nadająca im znaczenia, wreszcie dyskontująca i formująca w przekaz. Świetnie wypadł Kevin Gates – album Islah oraz wyrok skazujący potwierdziły stabilną formę sympatycznego zbira. Kendrick Lamar zebrał swoje ewoluujące jamy i przypomniał, że wciąż łatwo go lubić – w przeciwieństwie do coraz mniej apetycznych rzeczy spod szyldu Run The Jewels.

Wbrew doniesieniom o końcu komitywy udany rok zaliczyły takie składy jak Rae Sremmurd, Sicko Mobb, Migos (aktywni również na featuringach i podobnie jak Swae Lee i Slim Jimmy chyba coraz częściej zastanawiający się nad solowymi materiałami), Audio Push, Nx Worries czy bliźniaczki Cam & China. Z drugiej strony, nadal bardzo dużą promocyjno-tożsamościową rolę pełnią kolektywy o różnych statusach, od TED, przez Asap Mob czy Awful Records po dawne Odd Future. Coraz większe jest również znaczenie producentów – enigmatyczna "chemia" między raperem a producentem (wykonawczym) to jeden z głównych wyznaczników udanego albumu (dlatego warto chyba czekać na płytę duetu Desiigner i Mike Dean), który ciekawie poszerzył rzeczywistość singlowych list przebojów i notujących miliony wyświetleń video najpierw o mixtape, a teraz – o playlistę. Nawet ustanawiający kolejne rekordy z "One Dance" Drake zaprojektował #Views jako album spójny, konceptualny, nielinearny, przebojowy, ale nie będący po prostu zbiorem piosenek. Zapowiedź tworzenia "playlist" jako formatu przez jednego z najpopularniejszych artystów globu wydaje mi się (przy całym lamerstwie tej postaci) ideologicznie bliska i zdaje się przystawać do rzeczywistości:

"I’m off like mixtapes, I want to do a playlist. I want to give you a collection of songs that become the soundtrack to your life, so this More Life: The Playlist. All original music from me".

Hip hop po latach triumfu zaangażowanych, politycznych manifestów Kendricka Lamara i El-P w tym roku wreszcie zaczął być na większą skalę zabawny, a i dowcipny – przez co momentami autentycznie i autonomicznie poważny. Najciekawsze tego przykłady można dostrzec w raperach będących chwilę przed pełnym ukształtowaniem – z takich swieżaków z pewnością wyróżniał się Lil Yachty ("debiutujący", o zgrozo, na pokazie mody Kanye). Poza tym: Lil Peep (post-YUNGowska, nieheteronormatywna, emotrapowa zajawa jeszcze nigdy nie owocowała tak dobrymi trackami), The 070 Project (ten skład z New Jersey akurat najwięcej uwagi przyciąga przez osobę dziewiętnastoletniej Shake - w ogóle to był mocny rok dla dziewczyn choćby i z mojej, ignoranckiej perspektywy, żałujcie nadmiaru obowiązków Oli Graczyk), Joey Purp (Chiraqowski art house ze śladowymi ilościami Chance'a), Lil Uzi Vert (popowy, postthugerowy songwriter pokolenia Pokemon Go). Nie brakowało też powagi i ciężaru, ujmowanych w nawias – świetne mixtape'y wydali 21 Savage (wiadro akodinowego syropu na wielokrotny użytek), Tate Kobang (który w przeciwieństwie do Post Malone'a przekuł viralowy sukces swojego singla nie na lekko pompatyczne zawracanie głowy, ale w udane świadectwo rozwoju na Since We're Here), Divine Council (namaszczeni przez szarą eminencję, Andre 3000), Nef The Pharaoh, Cousin Stizz, czy też mniej już pasujący do kategorii newcomerów, ale chyba dopiero wkraczający na dobre, rozwojowe tory Kodak Black, Denzel Curry, Boogie i Princess Nokia.

Rozczarowania poza, przepraszam za brodaty żart, Phife Dawgiem i Shawty Lo? Na pewno nurt stockowej muzyki w stylu Yelawolf, Flirtini, G Eazy, Holak, The Weeknd, Travis Scott – innymi słowy niemal wszystko, co przyciąga fanów hip hopu na polskie festiwale muzyczne. I najmniejszym problemem takiej muzyki w tym antyludzkim państwie jest to, że twórcy korzystają z autotune'a, plastikowych syntezatorów, gitarowych solówek i szklistych gitar, tylko że to jest tanie, biedne, pozbawione finezji, rzewne, przewidywalne. W Polsce zawodzili właściwie wszyscy namaszczeni polscy raperzy – usypiający Taco Hemingway, stojący w miejscu Łona, nudny, choć nie aż taki zły jak wszyscy byśmy chcieli Ten Typ Mes, jak zwykle tragikomiczny Kękę, wywołujący demony neo-pseudo Bisz.

Zamiast tego warto zwrócić uwagę na kolejny udany rok LSO – z ponad 60 utworów łatwo można wybrać co najmniej 20 bardzo mocnych punktów, które mogłyby złożyć się na jakościowe CD – moi faworyci poniżej. Niesłabnąca forma Goga i Kiełasa to już oczywiście powszechnie uznany fakt, więc coraz trudniej poświęcić uwagę wszystkim wypuszczanym na bieżąco kawałkom i formułować kolejne okrzyki zachwytu pod ich adresem – to taki krajowy odpowiednik Toro Y Moi.

1. CMAZ na wizji
2. Alfa Bet
3. Wolnym byc
4. Abra kadabra
5. Zamku
6. Na ksiezyc
7. Mam szajbe
8. Wreszcie
9. Jeszcze jutro
10. Deszcz
11. Fitness
12. Znam ścieżki
13. Rozumiec umiesz
14. Mam tu
15. Nocą
16. Daj basu
17. Wszystko git
18. Schodze na ziemie
19. Ciołku
20. Do gwiazd

W szerszej świadomości pojawił się Rogal DDL – nagrywający już wcześniej, ale dopiero teraz odkryty, jakby potrzeba było transoceanicznej podróży Skepty dla dobrego przyjęcia tego rodzaju rozsadzanych adrenaliną miejskich hymnów. Świetny, poparty trzema bardzo dobrymi materiałami rok zaliczył Kaz Bałagane, który w pewien sposób zadziałał jako katalizator dla zainteresowania ekipami Hewry, Mobbyn i GM2L. Już w zeszłych latach majaczyła na horyzoncie potęga tych marek, jednak 2016, ukoronowany zestawem Mobbyn i wydanym przez Warner Music Poland (! - szacunek dla osób z wytwórni, idzie ku dobremu) Naaajak to przełomowy czas dla tych zbliżonych ekip. Triumfy święcił "Tatuażyk" Sentino, "Do Następnego" doczekało się małego hajpu, tytułowy singiel z płyty Diha i Malika wwiercał się w głowy, nie wspominając o refrenach "Rokenrolla", boardsowym bicie do "Ernst Stavro Blofeld", zwrotkach Oyche Doniza, hookach Młodego Drona, szefowaniu Amen Pacierza, chłodnej precyzji Don Poldona, wybebeszaniem języka Belmonda.

Zatem dzięki Bogu pojawił się pierwszy w Polsce rap, zrywający ciągłość, niechętny wciskaniu młodzieży frazesów, a przy okazji wymagający i przekraczający. Nie każdy albo zgoła nikt nie jest gotowy z miejsca, bez przygotowań, po jednej nutce, przyznać, że wersy w stylu "cipy, cipy, cipy od ruchania mam zakwasy" czy "pozdrawiam załogę, kładę chuj na plecy ona mówi zdejmij nogę" są zajebiste – do tego trzeba dorosnąć, przeskoczyć ograniczenia, zanurzyć się w sztuce i przekonać się, że tak właśnie wygląda życie w pełnej krasie, o czym polecam pamiętać, lub przynajmniej – w skrytości rozważyć.

 

***

Krótka lista artykułów, z którymi zgadzałem się, polemizowałem (tylko w swojej bani) lub po prostu czytałem to niejednorodny zbiór, w którym jedne teksty punktują warsztatem, inne – selekcją, jeszcze inne – umiejętnością naszkicowania wnikliwego portretu, pewnie też na drodze cichej zgody czy gwałtownego zaprzeczenia kształtowały moje poglądy na tegoroczny rap, choć w bardzo niewielkim stopniu w porównaniu z narkotykami, striptizerkami i stylem życia człowieka wyjętego spod prawa. Czytałem też bardzo wielu autorów piszących o rapie po polsku i również ślę rapowego, czteroelementowego propsa za niesłabnącą inspirację.

01 The 50 Best Rap Mixtapes of the Millenium – Pitchfork Staff
02 Still Got It 4 Cheap: Clipse and the Rise of Online Mixtapes - Jayson Greene, Pitchfork
03 Is This Rap's Real Golden Age? - Chris Richards, The Washington Post
04 How Hip-Hop is becoming Oldies? - Alex French, New York Times
05 Favourite mixtapes (styczeń - grudzień), Tiny Mix Tapes
06 "Lyor Cohen: Steve Jobs was a seductive and profound bully"- Eamonn Forde, The Guardian
07 Rae Sremmurd's Best Life – Naomi Zeichner, The Fader
08 Big Ghost – ReViews: Big Ghost digs into Drake - #Views
09 The 20 Best Grime and UK Rap Tracks of 2016, Ian McQuaid, Fact
10 DJ Khaled's Journey of Success Started Long Before Snapchat, Ryan Pfeffer, Miami New Times
11 St Louis rap: a would-be thriving scene struggles amid pervasive violence, Ben Westhoff, The Guardian
12 Young Thug's Jeffery is the Masterpiece We Never Saw Coming - Meaghan Garvey, MTV
13 Awful Recods: DIY Rap Vampires, Davy Reed, Crack Magazine
14 Meet Kamaiyah, Oakland's Best New Rapper - Meaghan Garvey, MTV
15 The Story of How Lean Became Hip-Hop's Heroin – Max Blau, Fusion
16 The Pop Star of Jihad – Amos Barshad, The Fader
17 Who Do You Trust? Amos Barshad, The Fader
18 Special Delivery: Best NYC Hip Hop (raz w miesiącu) – Tara Mahadevan, Village Voice
19 Pusha T. Behind The Bars, Mychal Denzel Smith, Complex
20 Future: Syrup, Strippers and Heavy Angst with the Superstar MC, Brian Hiatt, The Roling Stone
21 Young Thug is an ATLien, Devin Friedman, GQ
22 Vince Staples, Regular Genius – Jeff Weiss, The Fader
23 Isaiah Rashad Dusts Himself Off and Tries Again, Kiana Fitzgerald, NPR
24 OG Maco: "I Want to Give The World a Fighting Chance", Ali Shaheed Muhammad, Frannie Kelley, NPR
25 The True, Freaky Originality of Cupcakke
26 Should New Rappers Know Their Hip-Hop History? Khal, Pigeons and Planes
27 Why Burmese Hip Hop is Inevitably Political, N.G, Economist
28 Shawty Lo was DIY icon who ushered in a new generation of Atlanta rap, Andrew Friedman, FACT
29 A Decade After Crank That, Soulja Boy Is More Influential Than You Think, Jeff Weiss, LA Weekly
30 Hip Hop's Golden Era Isn't the 90s, It's the 2000s
31 A Tribe Called Quest's Final Blessing, sdq, Noisey


Playlista z najlepszymi utworami

Łukasz Łachecki    
BIEŻĄCE
Porcys's Guide to Polish YouTube: 150 najśmieszniejszych plików internetowych
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)