SPECJALNE - Rubryka
Rekapitulacja roczna 2010: Chillwave i okolice
30 grudnia 2010
Rekapitulacja roczna 2010: Chillwave i okolice
autor: Kacper Bartosiak
Dobra, koniec żartów – dalsze udawanie, że chillwave to tylko jakaś sezonowa ciekawostka zaczyna
powoli zakrawać na kpinę. Sprawa robi się coraz grubsza, a najlepszym na to dowodem niech będzie
rozwój "sceny" na przestrzeni ostatnich dwunastu miesięcy. Punkt kulminacyjny przyszedł w zasadzie
już na początku roku wraz z epickim Causers Of This, które zdefiniowało i w pewien sposób
wyczerpało temat glo-fi jako takiego. To w pewien sposób zmusiło pozostałych uczestników chill-gry
do poszukiwań w obrębie innych gatunków – i właśnie tak narodziły się intrygujące odnogi chillwave'u
w postaci witch house'u i lo-fi r'n'b. Dokonanie takiego rozróżnienia to wbrew pozorom kluczowa
sprawa, bo te dwa podgatunki obracają się w tak różnych od siebie klimatach, że wrzucanie ich do
jednego worka jest trochę nie fair. Dlatego jakkolwiek cieszę się, że bardziej
mainstreamowe media zaczęły interesować się tematem chillwave’u i okolic , tak nie mogę
przejść nad takim postawieniem sprawy do porządku dziennego. Wymienione w tym artykule
projekty How To Dress Well i Autre Ne Veut nie mają praktycznie nic wspólnego z
przeciętnymi witch house'owcami i nie trzeba być wielkim znawcą tematu, aby to zauważyć. Zresztą
lo-fi r'n'b to nie tylko oni – to coraz szersza szufladka, do której łapią się niemniej intrygujące projekty
w typie Earrings czy Guerre. Poza brakiem wzmianki o lo-fi r'n'b smuci mnie
infantylizacja całego zjawiska (te wszystkie teksty o gotyckich nastolatkach, no przezabawne,
doprawdy). Po pierwsze – twórcy tej muzyki (i w ogóle każdej innej) raczej nie mogą być
odpowiedzialni za swoich słuchaczy. Po drugie – jasne, ciężko się kłócić – wątki okultystyczne
pojawiają się w muzyce około witch house'owej przesadnie często, ale mnie bardziej od formy
interesuje treść i zabrakło mi mocniejszego skupienia się na czysto merytorycznej, muzycznej
zawartości zjawiska. A te znaczki i symbole… mnie np. raczej żenują niż bawią, ale naprawdę szkoda
marnować na to czas, tym bardziej, że na przestrzeni ostatniego roku w muzyce z okolic chillwave'u
działo się naprawdę sporo.
Zacznijmy więc od w miarę precyzyjnego zarysowania granic i wydzielenia poszczególnych terytoriów.
Co do samego glo-fi to każdy mniej więcej wie z czym to się je – to nurt "nowej elektroniki", który
charakteryzuje się tęsknotą za muzyką lat 80-tych. To wyjaśnia tak licznie pojawiające się sample z
mało znanych popowych piosenek z tamtego okresu oraz częste sięganie po syntezatory. Z drugiej
strony, obok nawiązań do synthpopu, ważną rolę odgrywa niedbała i niestaranna produkcja, która
wywodzi się w prostej linii od Ariela Pinka, nieoficjalnego "ojca chrzestnego" całego chillwave'u. Nie
sposób też nie wspomnieć o swego rodzaju "grze" na emocjach odbiorców prowadzonej poprzez
odwoływanie się do ciepłych wspomnień, luzu, lenistwa, etc. I o ile chillwave odwołuje się w
mniej lub bardziej bezpośredni sposób do, dajmy na to, pierwszych wakacji bez rodziców nad morzem
ze znajomymi, pierwszych randek i tak dalej, tak witch house raczej gra na tak mrocznych
wspomnieniach jak pogrzeb ukochanego zwierzaka czy nakrycie przez matkę na masturbacji w wieku
szczenięcym. Witch house'owcy operują przede wszystkim ślimaczym tempem – ich muzyka obraca
się w niskich rejonach BPM, a korzeni tego grania można by szukać w tak różnych od siebie miejscach
jak industrial, darkwave, gotyk, katalog 4AD czy część współczesnego rapu. Klimat tej muzyki jest
dosyć jednoznaczny i naprawdę łatwo odróżnić nagrania tego typu od chillwave'u. Trochę trudniej
wygląda to w przypadku lo-fi r'n'b, ale tu w sukurs powinna przyjść definicja Łukasza Konatowicza,
który "Can't See My Own Face", chyba najbardziej reprezentatywny i najlepszy numer całego nurtu,
opisał jako wyobrażenie o "Arielu Pinku coverującym Beyonce". To dwa niezwykle celne kierunki
poszukiwań inspiracji muzyków parających się lo-fi r'n'b i w zasadzie o jedno i drugie ciężko się kłócić.
Położenie nacisku na aspekt lo-fi ewidentnie odgrywa znaczącą rolę w płytach i How To Dress Well i
Autre Ne Veut, za to "Halo" z repertuaru Beyonce doczekało się poruszającego coveru w wykonaniu
Guerre. Zresztą inspiracje mainstreamowymi gwiazdami r'n'b i soulu to coś, czego żaden z tych
artystów się nie wypiera – polecam wywiad z typem od ANV, tam znajdziecie więcej szczegółów. Lo-fi
r'n'b od witch house'u wyróżnia całkowite olanie okultystycznej otoczki i symboliki – w tym
podgatunku ważniejsza jest treść i chyba dlatego jest on bliższy naszym sercom. Mniejszą rolę
odgrywają tu podkłady, które są też o wiele prostsze niż w przypadku WH, na pierwszym planie
przeważnie znajduje się wokal, który na tle niestarannego lo-fi brzmienia zgrania praktycznie całą
uwagę słuchacza.
Tyle wstępu, przejdźmy do meritum. Aby urozmaicić tę rekapitulację postanowiłem sięgnąć po chyba
najbardziej atrakcyjną dla czytelników formę – ranking. Dlatego też poniżej znajdziecie zestawienie 30
subiektywnie wyselekcjonowanych, najlepszych moich zdaniem wydawnictw (płyt i EP-ek) z okolic
chillwave/witch house/lo-fi r'n'b. Oprócz tego dorzucam listę 30 moich ulubionych singli z tych
rejonów.
Najpierw jednak ciekawostka. Otóż śledzę tę całą chill-grę ze sporym zainteresowaniem, przekopuję
się przez blogosferę, bandcampy i tak dalej, ale pomimo sporej ilości materiału dowodowego nie
spotkałem się jeszcze z ewidentnie słabym chillwave'owym wydawnictwem. Szczerze mówiąc
to za bardzo nie wiem jak miałaby wyglądać zła płyta utrzymana w tych okolicach, bo nawet jeśli
songwriting dupy nie urywa (co zdarza się stosunkowo często), to klimat tych nagrań prawie zawsze
wynagradza to z okładem. Tak więc nawet ci, którzy w tym roku nie wymiatali, nie zniżyli się poniżej
cokolwiek solidnego, czwórkowego poziomu. Ceniąc czas czytelników odsyłam do w miarę
reprezentatywnego zestawienia Top 30, natomiast wszystkim mniejszym i większym fanom tego typu
muzyki polecam także rzut oka na to co w poczekalni. Kolejność mocno przypadkowa:
Craig Cruiser: Winter Warrior EP
DannielRadall: La Femme EP
NazcarNation: Dynazty EP
Golden Ages: Africa EP
Unoumedude: Marsh EP
Crimewaves: Eighteen
Warm Waves: Lifted EP
Small Black: New Chain
Houses: All Night
Light Leak: Thoughts Of Mirt
Painted Palms: Canopy EP
Sumsun: Samo Milagro
Teen Daze: Beach Dreams EP
Ricky Eat Acid: Sometimes We Are Blue
How To Dress Well: Eternal Love EP
Namine: Namine EP
Waskerley Way: Cat Music EP
Craig Cruiser: Lifestyles
Ra Cailum: Walkabout
Blackbird Blackbird: Happy High EP
Visions Of Trees: Sometimes It Kills EP
GuMMy†Be▲R!: Spectral Analysis EP
Wolvepop: Wolvepop EP
Com Truise: Cyanide Sisters EP
John K.: John
Foxes In Fiction: Swung From The Branches
Shaman: Know U Are
To pozycje dla fanów gatunku, wydawnictwa, które albo z różnych względów trochę rozczarowały
(Small Black, Teen Daze) albo takie, którym po prostu do wymiatania trochę zabrakło (najmniej Warm
Waves, Namine i Foxes In Fiction). Jednak jak na tak młodą "scenę" zdumiewa fakt, że wykrojenie 30-
tki na dobrym poziomie nie sprawiło mi większych problemów. Być może dużą rolę odgrywa tu mój
chillwave'owy fanatyzm, ale to ocenicie już sami.
30 Baromet: Survey Of The Passers-by EP
Stefen Lazer podobno mieszka w jaskini i nie robi nic poza graniem w stare gry komputerowe i
słuchaniem proga. Nie do końca mu wierzę, ale na tej EP-ce daje dowody sporej kreatywności, nawet
jeśli w ostatnim kawałku brzmi trochę jak Phil Collins. Ale pierwsze dwa na Survey to może być
punkt wyjścia chillwave'u w jeszcze innym niż do tej pory kierunku – będę kibicował.
29 S U R V I V E: LLR002 EP
Gdybym miał maksymalnie uprościć sprawę, to powiedziałbym, że tak mechanicznego witch house'u
jeszcze nie słyszałem. Charakterystyczne brzmienie oraz liczne nawiązania do darkwave'u i dubstepu
niewątpliwie wyróżniają tę EP-kę z pozostałych nagrań powstałych w tym roku w tej lidze.
28 Guerre: Love Tapes EP
Brakuje mi tu moich ulubionych kawałków projektu Martina Evansa – "Your Terradome" i
wspomnianego już coveru "Halo", ale na to, co znajdziecie na tej EP-ce nie ma specjalnie co narzekać.
Fani intymnego, quasi-medytacyjnego songwritingu z pogranicza lo-fi r'n'b powinni z łatwością
wykroić z tych piętnastu minut sporo dla siebie.
27 Coyote Clean Up: Downhill Exxxpress EP
Tak, Chris Sienkiewicz trochę dał ciała z następcą Double Trouble, ale niedostatki w
songwritingu rekompensuje charakterystyczny sznyt nagrań CCU – ciężko muzykę tego projektu
pomylić z czymkolwiek innym. A "You Could Tell Me Anythang" ciągle rządzi na swoich prawach.
26 Star Slinger: Vol. 1
Stojący za tym projektem Darren Williams to niezwykle kumaty typ, ale musi się nauczyć ściślejszego
kontrolowania swoich pomysłów. Słysząc sampel z Prefab Sprout w "Extra Time" "odczuwam absmak,
przerażający absmak", bo w marzeniach słyszałem ten sampel w kawałku o zupełnie innej motoryce.
Prawdziwą perłą na Vol.1 jest z kolei utrzymane w klimatach bliskich Lone "Copulate", ale
podobnie mocnych trafień trochę mi w całym zestawie brakuje. Jakby nie było – polecam fanom Jaya
Dee.
25 Brothertiger: Apache Feathers EP
Wielbiciele Bundickowej wrażliwości powinni czerpać z tego wydawnictwa garściami. Żaden z pięciu
tracków nie wnosi niczego rewolucyjnego do pojęcia chillwave'u, ale każdy z nich osadzony jest w
nieco innym klimacie. No i co najważniejsze – to po prostu dobre piosenki.
24 oOoOO: oOoOO EP
Po pierwsze – jak na mój gust to za dużo tu monotonii. Po drugie – jak już wracam, to głównie
do "Hearts". Po trzecie – o dziwo remix ukryty pod ostatnim indeksem trochę kradnie tu show.
Największym paradoksem jest to, że mimo wszystko znicz house (pożyczam od Andrzeja, all right
reserved) w niewielu innych odsłonach podoba mi się tak jak u oOoOO.
23 Shaman: The Hubble's Hovercraft
Witch house długo czekał na swojego szamana. Jeśli mam być szczery, to wolę jego album z
pokaleczonymi, poharatanymi coverami gwiazd współczesnego r'n'b, ale kiedy czarodziej bierze się za
klimaty bliższe wiedźmom, to wychodzi mu to cokolwiek intrygująco. Momentami jego muzyka
straszy bardziej niż rasowe horrory, dlatego byłbym ostrożny ze słuchaniem tego wieczorami w
pustym domu.
22 Phantom Power: Chic In Egypt EP
Kolejny piętnastominutowy smakołyk dla złaknionych nowych chillwave'owych doznań. W skład tego
rarytasu wchodzą: Egipt, hieroglify, haszysz i magiczny dywan. Wybierzcie co lubicie najbardziej.
21 Kisses: The Heart Of The Nightlife
Jesse i Zinzi zapraszają na wakacyjny melanż. Jeśli nie znaliście się z nimi latem 2010, to za rok
nadróbcie zaległości po ostatnich egzaminach, bo mało co kojarzy mi się równie mocno z nadmorskim
wypoczynkiem jak ten niezwykle sympatyczny, nieangażujący albumik.
20 Okinawa Lifestyle: Naha
Gruzini też mają swój chillwave i ja tam im trochę zazdroszczę. Ich podejście do tematu nie skrywa
niczego rewolucyjnego, ale może to właśnie jest kluczem do ich sukcesu? Spokojnie mogliby ujść za
regularny amerykański projekt, ale sam do końca nie wiem na ile to komplement.
19 No Wave: Nameless One EP
Synthpop meets dubstep, czy coś. Jakby nie patrzeć to takiego chillwave'u jeszcze nie było – za to
propsuję z definicji, ale poza innowacyjnością No Wave proponują zestaw naprawdę intrygujących
kompozycji, którym nie można nic zarzucić.
18 Various Artists: Let Me Shine For You
Od tego się wszystko zaczęło – tu wykluwał się witch house, a wszystko za sprawą niesfornej Lindsay
Lohan, której pokomplikowane losy zainspirowały artystów parających się mroczną muzyką do
zreinterpretowania jej utworów. Wyszło i ciekawie, i dobrze.
17 Games: That We Can Play EP
Przyjaciele z dzieciństwa – wszędobylski Dan Lopatin i basista Tigercity Joel Ford w ramach Games
odcinają się od tego, co robią w ramach "ważniejszych" projektów i grają rasowe glo-fi. Szkoda tylko,
że tak krótko.
16 Keep Shelly In Athens: In Love With Dusk EP
Wyżej przewinął się gruziński chillwave, wobec tego pora na grecki, jeszcze lepszy. Ateńska ekipa to
jedni z tych świeżaków, którzy dopiero w tym roku zaczęli grać "na poważnie" i jakby tego mało już
osiągnęli spore sukcesy. Podjarka Pitchforka i blogosfery nie wzięła się znikąd – tracklista In Love
With Dusk EP nie pozostawia wiele do życzenia. Jest tu i kandydat do dziesiątki najlepszych
chillwave'owych singli roku ("Fokionos Negri Street"), a także sporo kombinowania w obrębie
klimaciarskiego songwritingu.
15 Mathemagic: Mathemagic EP
Nagrania braci Euteneiner udanie wsparły bardziej leniwą odnogę chillwave'u, tę, która skupia się
przede wszystkim na pierwszej części nazwy. Kanadyjczycy odważnie stawiają na chill i dobrze na tym
wychodzą – tych błogich, marzycielskich piosenek nie sposób nie polubić. Najwięcej zyskują latem, ale
to dosyć powszechna sytuacja z tego typu muzyką.
14 Teen Daze: Four More Years EP
Kolejny zdolny przedstawiciel kraju klonowego liścia. Teen Daze szczególnie chwali się kombinowanie
– sporo na Four More Years zabaw w obrębie "żwawszego" chillu (np. w "Neon"), ale rześkie
jakby-balladki też goszczą całkiem często. I są to jedne z najlepszych rzeczy jakie do tej pory nagrano
w tej lidze.
13 MillionYoung: Be So True EP
Mike Diaz to pilny uczeń w klasie pana Bundicka. Tą EP-ką pokazał, jak połączyć nostalgiczny wokal ze
świeżym electropopem, który jednak swoimi synthami ciągle puszcza oczko do słuchaczy stęsknionych
za 80s.
12 Balam Acab: See Birds EP
Tri Angle to obok Olde English Spelling Bee jeden z najważniejszych labeli 2010 roku. Działo się tam
sporo różnych dziwactw, pośród których muzykę Aleca Koone'a można wyróżnić jako coś, co wymyka
się jednoznacznym klasyfikacjom. Ten dziewiętnastoletni chłopaczyna najpierw wykroił dla siebie
odrobinę przestrzeni pomiędzy dubstepem a znicz housem, następnie ubrał to w mocno tęskne i
gęste brzmienie, by koniec końców wydać bardzo mocną EP-kę z równym materiałem. Klimatyczne
przejście z "Regret Making Mistakes" w "Big Boy" ciągle zrobi wrażenie na największym nawet
twardzielu.
11 Clive Tanaka y Su Orchestra: Jet Set Siempre 1
Pojawienie się japońskiej wariacji na temat glo-fi było jedynie kwestią czasu. Tanaka idealnie rozumie
specyfikę chill-gry i ten materiał, który oryginalnie został nagrany w formie kasetowej (!), dzieli na
dwie części – z przeznaczeniem do baunsu i do romansu, przez co powinien zaspokoić oczekiwania
nawet najbardziej wybrednych odbiorców. Marzycielskiemu songwritingowi Japończyka momentami
ciężko się oprzeć.
10 How To Dress Well: Love Remains
Słuchając takiego "Endless Rain" czy "Decisions" nie sposób nie pomyśleć o pewnym pokrewieństwie
wczesnych demówek Twilight Singers z tym całym lo-fi r'n'b. Całkiem możliwe, że Dulli zostanie dla
tego grania tym, kim Pink stał się dla chillwave'u, a to tym bardziej prawdopodobne, że ciężko w
ostatnich latach o białasa z bardziej czarnym sercem od Grega. A co do Love Remains to
znajdziecie tu sporo ciekawych miniatur i motywów – niektóre są genialne, ale kilka też nudzi
(niepotrzebne "Escape Before The Rain" czy kawałek w wersji live). Jedno jest pewne – Tom Krell ma
spory potencjał i stać go na znacznie więcej niż prezentuje na tym albumie. Dlatego też nie potrafię
się Love Remains bezwarunkowo zajawiać tak jak spora część recenzujących tę płytę.
09 Salem: King Night
Najbardziej udany witch house'owy album jaki powstał w 2010 roku. A przy tym niepozorny
skurczybyk, bo potrzeba czasu, aby docenić jak imponujący kolaż niecodziennych składników
zaproponował nam tu ten bez mała "egzotyczny tercet". Od monumentalnego openera przez
rapowane, mroczne" Trapdoor" aż czarną jak smoła wariację na temat 4AD w "Redlights" – oj dużo
dziwnych i dobrych rzeczy się tu dzieje.
08 Earrings: Wilderness EP
Ta EP-ka to chyba najlepszy sposób oddania szacunku dokonaniom Michaela Jacksona. Nad
Wilderness EP unosi się duch Króla Popu, a to za sprawą niezwykle podobnej barwy głosu,
którą dysponuje stojący za projektem Earrings tajemniczy londyńczyk. Znajdziecie tu zaledwie cztery
utwory, ale to piosenki tak urzekające, że ciężko nie być pod wrażeniem. Jeśli kiedyś wyjdzie z tego
longplay to może ostro pozamiatać.
07 Samps: Samps EP
Być mężem Nite Jewel i ziomem Ariela – można chcieć od życia czegoś więcej? Cole M. Greiff-Neill
raczej nie narzeka, ale na szczęście dla nas nie zamierza się obijać. Jeśli tak wygląda trening w
wykonaniu Samps, to strach pomyśleć jak dobry będzie musiał być ich regularny longplay.
06 Teengirl Fantasy: 7AM
W zalewie wielu podobnie brzmiących chillwave'owców ten duet z Ohio zaprezentował coś naprawdę
niezwykłego. Miłość do syntezatorów oraz sympatia do drone'ów, wsparte świetnym uchem do
sampli (dowodem "Cheaters"), dają jedyne w swoim rodzaju efekty – 7AM pełne jest muzyki,
którą można by określić mianem mocno psychodelicznego disco. Czy to bardziej techniczna strona
chillwave'u czy nie – oceńcie sami, z perspektywy czasu wydaje mi się, że sporo racji miał Kamil w
swojej części recki tego albumu.
05 Speculator: Lifestyle
Zabawny typ z
tego Nicholasa Raya. To byłoby jednak trochę mało – na szczęście Lifestyle to frapujący
album, który chociaż zmusza do szukania punktów odniesienia w okolicach Jamesa Ferraro czy
Rangers, to naturalnym dla niego tłem zdaje się być właśnie hypnagogic pop. Na tym kaseciaku
wyróżnia się zwłaszcza "I Wait All Day", rześki powiew lata w środku zimy, oparty na przeuroczym
motywie z mocno zapomnianego już hitu Janet "When I Think of You". Są też pomysły
kontrowersyjne, jak na przykład trawestowanie "Wonderwall" w końcówce "Afraid Of The Future" na
modłę… No właśnie, sam nie wiem jaką. Tym niemniej – fanom Oasis raczej się to nie spodoba. Jakby
nie było – przekonajcie się sami, odpowiedzialny za ten projekt Nick Ray udostępnia album do
pobrania za free właśnie tu. Jest draka.
04 Coyote Clean Up: Double Trouble Doo Doo Bubble
Nagrać ponad 70 minut muzyki, która ani trochę mnie nie nudzi, to w dzisiejszych czasach coś
niezwykłego. Chrisowi Sienkiewiczowi na Double Trouble ta sztuka się udała – być może
dlatego, że większość utworów tu zamieszczonych to niezobowiązujące szkice, które urzekają
prostymi, łatwo przyswajalnymi motywami. Oczywiście Kojot nie zawsze trafia, ale jeśli już mu się
udaje, to wali po łbie z całej siły i nie sposób o nim zapomnieć przez kolejnych kilka dni. Do tego ma
swój styl i nawet jeśli wiąże się to z pewnym infantylizmem (tytuły tracków, teksty), to w tym
wypadku zupełnie mi to nie przeszkadza.
03 John K.: Lost In The Beat
John Kearney to sympatyczny okularnik, który gra trochę we własnej lidze. Moim zdaniem można go
uznać za przedstawiciela lo-fi r'n'b, ale nie jest to skojarzenie tak oczywiste jak w przypadku
większości artystów pojawiających się na powyższej liście. Jakby nie patrzeć to John na pewno ma
bardzo po drodze z dorobkiem Księcia i to jak dla mnie przesądza w tym wypadku sprawę. Na Lost
In The Beat ważniejsza od niezbyt starannej produkcji jest muzyka – Kearney ma talent do
wpadających w ucho motywów i to zarówno tych "pogodnych” (track tytułowy, "Wild"), jak i
cokolwiek nostalgicznych (closer, "Don't Take It From Me").
02 Autre Ne Veut: Autre Ne Veut
We wrześniowej recenzji tego albumu zwyciężyło moje wrodzone asekuranctwo – zapierałem się
rękami i nogami żeby nie dać ANV siódemki i sam nie wiem, czemu to zrobiłem, bo ta ocena należy się
tej płycie jak psu kość. Ale nie ma tego złego co by na dobre nie wyszło – teraz już wiem, że to żadna
tam ciekawostka i sprawa naprawdę robi się gruba. Lo-fi r'n'b na naszych oczach zaczyna rozkwitać, a
forma, jaką to wszystko przybiera na tym albumie sprawia, że ciężko ten self titled wyrzucić z
pamięci. Ciekawie to ludzie opisują – że autystyczne Roxy Music, że "Prince being strangled wave", ale
jakkolwiek zabawnie to brzmi, tak są to skądinąd trafne próby opisu tego, co się tu dzieje. Jedno z
bardziej fascynujących tegorocznych wydawnictw.
01 Toro Y Moi: Causers Of This
Faktycznie, chyba było coś takiego.
***
Pora na analogiczne zestawienie kawałków. Ciężko do końca nadążyć za pojęciem singlowości w obrębie tego typu muzyki, więc wybór niektórych z tych numerów może budzić pewne kontrowersje. Ja stawiam na tracki, które w największym stopniu mnie w tym roku porwały, nawet jeśli same w sobie nie są do końca singlowe w porcysowym rozumieniu tego słowa. Zresztą ten cały koncept można sobie wsadzić w buty, bo mówimy o muzyce, w której singli jako takich nie ma – są pojedyncze empeczy, mini-EP-ki, EP-ki i tak dalej, zatem w temacie wyboru najlepszych piosenek istnieje chyba spora dowolność. Jakieś zasady trzeba jednak wyznawać, dlatego postanowiłem nie wyróżniać żadnego numeru z płyt z miejsc 1-7, dlatego, bo to moje pewniaki do listy roku i wyróżnianie poszczególnych tracków z nich byłoby po pierwsze trochę nie fair, a po drugie w ten sposób wypadłoby z listy kilka mniej znanych pozycji. Dlatego skupiam się na najbardziej udanych momentach z innych wydawnictw i kilku piosenkach, które nie wyszły na niczym większym.30 Alvin Risk, "Someone"
Niby Bundick robi to lepiej, ale problem polega na tym, że Chaz gra solo w lidze kosmosu. Nostalgiczny wokal w połączeniu z przebojowym podkładem nie powoduje tu żadnego dysonansu – nie jest to do końca parkietowy wymiatacz, ale w zaciszu domowych głośników ciężko nie docenić pomysłowości Riska.
29 Specialist Morgen J, "Some Kind Of Monster"
To powinno trwać cztery razy dłużej i lecieć w ramach relaksu po każdym serwisie informacyjnym w radiu.
28 Broke One, "Lightheart"
Unijna akcja "Bundick w każdej gminie".
27 The Enormous Shadow, "Nightspots"
Hipnotyzujący synthowy banger z Brighton. Można by szukać wielu punktów odniesienia, ale po co?
26 Lay Bac, "Stay Out Tonight"
100% chillu, pozdro dla prawdziwych.
25 Shaman, "H.A.T.E.U. (Shaman's Super Cozy Narcoleptic Remix)"
Poza byciem dziwnym i wydaniem dwóch doszczętnie pokurwionych albumów typ wziął się za bary z kilkoma szlagierami współczesnego r'n'b. Patenty, którymi operuje w swoich przeróbkach może i są do bólu proste, ale dzięki temu Shaman nadaje tym wałkom zupełnie nowy kontekst.
24 Spring Break, "Heatwave"
Skromny, bardzo niepozorny joint. Niestety śmiem wątpić czy podczas ferii w Stanach młodzież słucha tak zacnie skrojonego grania. Ich strata.
23 Marina & the Diamonds, "Obsessions (oOoOO remix)"
Umówmy się – to nie był zbyt pogodny kawałek w oryginale, natomiast ten żałobny, posępny remix wydobywa z niego to, co najcięższe. I o to chodzi, o to chodzi.
22 Salman, "When The Sun Rises"
Leniwa i technicznie mniej zaawansowana odpowiedź Japonii na "I Could Try To Explain".
21 CSLSX, "We Ought To Be Together"
Rozbujany (dobre słowo) jakby-banger o wcale nie tak wesołej tematyce. Rośnie w uszach z każdym przesłuchaniem.
20 Holy Other, "Yr Love"
Potrzeba było Niemca żeby pokazać witch house'owej familii na czym polega prawdziwy mrok.
19 CSLSX, "Futuretapes"
Trochę Passion Pit, trochę Memory Tapes – ten numer pensylwańskiego kolektywu rozjaśni nawet najbardziej pochmurny dzień. Ostatnia wstawka z wokalem tej panny – wzruszam się.
18 Collarbones, "Beaman Park"
Rasowo zmieszany koktajl z sampli. J. Dilla uśmiecha się z góry.
17 Games, "Everything Is Working"
Luz, przestrzeń kosmiczna, gry na Nintendo.
16 Odelo, "For Isabel"
Uroczo słucha się tego na słuchawkach – ten trochę cracknellowski wokal wpada z kanału w kanał wzmagając marzycielską poświatę samego podkładu. Moi mili, wierzcie lub nie, ale tak się teraz gra dream pop w Bośni!
15 Namine, "Spacific Ocean"
"Like A G6" w youtube'owych propozycjach to chyba najlepszy internetowy żart ostatnich miesięcy. Klimat i brzmienie "Spacific Ocean" sprawiają, że jakiekolwiek porównania z miejsca tracą sens.
14 Gold Panda, "You"
Repetytywna perełka od brytyjskiego DJ-a – tego się nie da przedawkować. Do sprawdzenia też alternatywna wersja z Lucky Shiner.
13 Cloudy Busey, "Pound Your Town To Hell"
Nostalgia w wersji japońskiej zyskuje dodatkowe punkty za niezwykle klimatyczne video. Może i wolno się rozkręca, ale zapewniam – warto czekać.
12 Keep Shelly In Athens, "Fokinos Negri Street"
Gdyby moje tegoroczne wakacje potrzebowały hymnu, to mógłby on brzmieć mniej więcej właśnie tak.
11 Guerre, "Halo"
Utwór-wizytówka tego typu muzyki, bo cóż bardziej oddaje sens lo-fi r'n'b niż mocno niedbałe podejście do szlagieru pochodzącego z ostatniej płyty Beyonce? Idzie się wzruszyć.
10 Taragana Pyjarama, "Girls"
Bardziej "techniczna" strona chillwave'u. Niby nie ma w tam za wiele życia, ale to przestrzenne brzmienie za każdym razem zmusza mnie do przynajmniej kilku repeatów.
09 Com Truise, "Timedreams"
Bez kitu, typ zasiał tu jakiś kosmiczny "synthowy rozpizd". Ja wiem, ile można tych 80s, ale słuchając takich wałków sądzę, że… Taaak, jeszcze trochę można.
08 Earrings, "Dumb"
Tak żwawego lo-fi r'n'b jeszcze do tej pory nie słyszałem. Niby proste, ale z głowy wypaść za bardzo nie chce.
07 Clive Tanaka y Su Orchestra, "Neu Chicago"
Najbardziej przebojowy joint od japońskiego fana kaset magnetofonowych. Wątek wakacyjny nasuwa się tu w tak obrzydliwie oczywisty sposób, że nawet o nim nie wspomnę.
06 Guerre, "Your Terradome"
Kolejne cudo – minimalistyczna jakby-balladka utrzymana w klimatach poharatanego r'n'b. W chwili obecnej tylko historia lwa Christiana z Londynu jest w stanie bardziej mnie wzruszyć.
05 J.Viewz, "Salty Air"
Ernest Greene mógłby spokojnie nagrać coś takiego gdyby nie to, że ostatnio chyba zaczął się obijać. Warto wspomnieć o spokojnie dziewiątkowym teledysku.
04 Mathemagic, "Breakstroke"
Czytałem ostatnio w którymś z tygodników o "narkotyzujących empetrójkach". "Breakstroke" polecam jako muzyczny substytut valium.
03 Star Slinger, "May I Walk With You?"
Najlepszy z dotychczasowych numerów Brytyjczyka. Lepienie ze skrawków w klimacie post-dillowskim sprawiło, że oryginał Life Without Buildings dla wielu przestał istnieć w dawnej formie. I trudno im się dziwić.
02 Salem, "Redlights"
Czarna msza w intencji 4AD. Ten numer mocno kojarzy mi się z brytyjskim duetem Swallow, ale brzmienie tych niedbale rzucanych, nostalgicznych fraz na tle tego gęstego podkładu… Zwala z krzesła, mam nadzieję, że nie tylko mnie.
01 How To Dress Well, "Can't See My Own Face"
Tak trochę psioczę na tego Krella, ale to dlatego, że gościa stać na naprawdę wiele. Najjaśniejszym momentem Love Remains jest dla mnie właśnie ta niezwykła miniaturka. Medytacyjno- modlitewny charakter utworu skutecznie wynagradza krótki czas trwania kawałka. Cudo.
–Kacper Bartosiak