
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.
Spróbujcie sobie wyobrazić, że nie jest to remix, ale kolabo. Pierwsza część należy do Tesfaye: typek plumka sobie coś, z czego niewiele wynika, nudząc i rzucając kilka doprawdy potwornych linijek. Lido z kolei nie wychyla się – tu coś podkręci, tam coś dorzuci – ale to dopiero cisza przed burzą. Gdzieś na wysokości 1:54 norweskiemu producentowi włącza się tryb "dość pierdolenia, robota czeka", a Weekndowi pozostaje jedynie słuchać i płakać. Odsyłająca w kosmos, lawinowa progresja, jest tu furiacko uskuteczniona w gęstej miazdze footworkowej rytmiki, basowych zaczepek i fruwających po obu stronach skali wokalnych skrawków. To nieco ponad minuta konwulsyjnego miotania się i doznawania na lewo i prawo – i jak tu gościa nie lubić. -W.Chełmecki
Oddajemy hołd tej nieuchwytnej, nadal nie do końca rozpoznanej dziedzinie kultury i rozrywki.