Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Mark Kozelek ma do War On Drugs kilka głębokich pytań: "Czy mlaszczycie pytonga? Czy hapiecie dzide?" Artysta nie może strząsnąć melancholii, ale czy przynajmniej strząsną mu teraz chłopaki? Następca "Richard Ramirez Died Today Of Natural Causes" lirycznie porusza się co prawda w nieco innych rejonach, ale nie da się ukryć, że Kozelek nadal tka tu historię z wątków codziennego życia i popkulturowych symboli - strzępy zwyczajnych sytuacji, okruchy dnia, szczerość niedokończonych rozmów. Kawałek raczej nie pasuje do zapowiadanej na listopad płyty z kolędami, ale gdyby dotyczył choćby kłótni początkującego artysty z kiepskim zespołem War On Drugs, który zakłócił jego pierwszy występ w miasteczkowym barze gdzieś w Ohio, to od biedy można by go wydać jako bonus do Benji. Niestety jednak jest to tylko wyraz podsycanej wyjątkowo finezyjnym chamstwem andropauzy u artysty, który ostatnio ma widocznie muchy w nosie. W ogóle absurd sytuacji, w której zaczyna prześladować cię własny muzyczny idol. Chłopaki pewnie modlą się każdego ranka, żeby tylko nie stało się nic gorszego. O nieee, on chce napisać o tym piosenkę. Ojej, zrobił to. Kozelek nieubłagany, katuje jak Katon, zwęszył młodą krew i prędko nie spocznie. "You wanna go?!" – pyta nastroszony z plakatu w pokoju. "Siorbcie pisiora!" – wtóruje mu z półki egzemplarz Down Colorful Hill. Nawet zabawne jak się o tym pomyśli, ale też weź się już od nich odpierdol. –W.Kowalski