Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Nie wiem, czy jesteście w stanie wyobrazić sobie, żeby Jensen Sportag cokolwiek muzycznie zepsuło. Ja nie. Jak to bywa zwykle w ich przypadku, również do kawałka grupy tak nijakiej, że aż trudno uwierzyć w ich montrealskie pochodzenie, dodają same ładne rzeczy. Przytłaczająca, dyskotekowa gruboskórność zostaje poszatkowana na subtelne akcenty rytmu i melodii. Okazuje się, że gdyby podejść do sprawy bardziej minimalistycznie i pozwolić z gracją wybrzmieć pojedynczym dźwiękom, można stworzyć wyśmienity, subtelny kawałek z pogranicza elektroniki i kosmosu. Oczywiście nie każdy to potrafi. Może nawet nikt poza Jensen Sportag. –M.Riegel