Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Nie ma innego zespołu na świecie, którego dyskografia tak łatwo potrafiłaby przywoływać najcenniejsze z klisz lat minionych, więc nic dziwnego, że już pierwsza wzmianka na temat płyty bardzo mocno podgrzewała mi atmosferę związaną z oczekiwaniami. Niestety, im dalej w las, tym większe było rozczarowanie. Wszystkie wydane do tej pory single nie posiadały żadnego punktu zaczepienia i brzmiały co najwyżej jak B-side'y z We Were Dead Before The Ship Even Sank. Całe szczęście, tak było tylko do czasu pojawienia się "The Ground Walks...", bo ten numer jest już dużym skokiem jakościowym. Najważniejszym faktem związanym z nim jest to, że bardzo intuicyjnie przegląda całokształt ich poprzednich dokonań: przebojowość w zwrotkach znana z Good News For People Who Love Bad News, egzystencjalizm, filozoficzne wyrachowanie i melancholijny refren przywołują na myśl The Moon & Antarctica, a surowa produkcja w niektórych partiach odwołuje się do cech debiutu. Wejście w głąb aranżacji mówi nam, że w końcu nie ma tu miejsca na ziewanie. Bas zadziwiająco groove'uje niczym w tanecznym funku, riffy z outro utworu ładnie zagęszczają przestrzeń, a Brock żwawo wypluwający z siebie następne frazy tekstowe chyba chce pokazać, że znowu ma dwadzieścia parę lat. Co tu dużo mówić, jeśli reszta albumu zostanie utrzymana w takim klimacie, to właśnie zostałem kupiony. –A.Konieczka