Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Z Miley nigdy nic nie wiadomo – czasem wypuszcza tracki niewyróżniające się zbytnio na tle mainstreamu, kiedy indziej zaskakuje popową psychodelią (casus Miley Cyrus & Her Dead Petz). Tym razem werdykt pozostaje otwarty. Zaskakująca letniość "Malibu" – dosłownie i w przenośni – ma w sobie pewien potencjał, niestety nie do końca wykorzystany. Podkład zamiast ewoluować, wybuchając gęstym, funkującym dance-popem (jakbym sobie życzył), rozmywa się w powtarzaniu kilku NIERUCHAWYCH, gitarowych segmentów. Zwłaszcza refrenowi brakuje większej wyrazistości na tle reszty – stoi w kłopotliwym rozkroku między balladowością a bangerowym potencjałem, ale doceniam chociażby motyw na 1:09-1:15 (math-rock, hehe), powtarzany jeszcze później kilka razy. Szkoda, "że tak się to wszystko potoczyło", ale nie bądźmy pesymistami – wierzę, że "Malibu" to zapowiedź bardziej dobrego niż złego. –J.Bugdol