Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
No, dziwny to utwór, ale biorąc poprawkę na standardy, do których przez te kilkanaście lat przyzwyczajało nas Flaming Lips, to ten leniwy i otępiały kawałek na antydepresantach, z jednej strony nie wybija się szczególnie z imponującej dyskograficznej stawki, z drugiej, w żaden sposób nie umniejsza fajności Wayne Coyne'a i spółki. Kolorowa estetyka dziecięcych piosenek z "Ziarna" podszyta melancholijnym duchem kontrastuje (w ten dobry, intrygujący sposób) z następującym po nim quasi refrenem, który zdaje się momentem nagłego olśnienia. Tak jakby to olśnienie było punktem przejściowym, w którym sami muzycy orientują się, że zdeczka przeholowali z obrastającą całość warstwą kiczu. Nawet gdyby stworzył to zespół randomów z prowincji, w wyizolowanym od kontekstu kawałku, to i tak czuć byłoby tę pełną kontrolę balansowania na granicy wzruszenia i śmieszności. Nie jest to jakiś szczególnie wybitny singiel, zwłaszcza że wyjątkowo pozbawiony efektownych fajerwerków. Nie zmienia to faktu, że pomimo tego, jest zwyczajnie zadowalająco słuchalny. –M.Kołaczyk