Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Musicie mi wybaczyć, że nakręcam hype jakieś 2 miesiące po premierze: musiałem mieć uszy w dupie, gdy pewnego sierpniowego wieczoru słuchałem tego kawałka i machnąłem ręką, bo po odświeżeniu i dzisiejszej sesji niezliczonych ripitów już się od niego nie uwolnię. Fantastyczny, skandowany refren, delikatna, sofciarska produkcja i duża sprawność w dozowaniu środków wyrazu – tyle trzeba, by piosenka o masturbacji przebojem wskoczyła do panteonu tegorocznych singli. Taylor Swift chciałaby nagrywać takie kawałki. -W.Chełmecki
Jest coś wielkopostnego w tej miniaturce, którą Sufjan zapowiada Carrie & Lowell. To tkwi już w tytule: kontemplacja krzyża, głowa posypana popiołem, gorzkie żale. Bez ironii z mojej strony. Śmierć matki zmiotła tego wesołego, późno dorastającego chłopca z czasów The Age Of Adz, zastępując afirmacyjny okrzyk: "It's a long life! Put your face together, better stand up straight" z "Impossible Soul", przygarbionym i zbuntowanym w niezręczny sposób: "There's blood on that blade; fuck me, I'm falling apart/ My assassin like Casper the ghost/ There's no shade in the shadow of the cross". Co najmniej dziwnym, zwłaszcza w kontekście początkowych nawiązań do Pieśni Nad Pieśniami. Można niemal współczuć to rozdarcie i wierzę, że zapowiadany materiał udźwignie je lepiej niż ten oderwany okruch, dla którego nie mogę znaleźć miejsca i odniesienia lepszego niż wczesny Bon Iver. Tutaj: Sufjan w takiej kreskówkowej pozie, obrócił się na pięcie, zwiesił głowę, ukrył twarz w dłoniach. Tylko przez palce da się dostrzec to jego osobiste, emocjonalne oblicze ukryte w cieniu rozbudowanej metafory. –W.Kowalski
Bezkres kosmosu z pewnością jest w stanie pomieścić bardzo wiele, ale zdaje się, że kompozycja "Saturn", to nawet jak na takie niedookreślone gabaryty wszechświata, nieco zbyt wiele. Owszem, tematyka tej niepojętej materii fascynowała największych tego świata już od czasów przedplatońskich, stąd nie dziwi fakt, że kiedy Sufjanowi nie wyszło z udźwięcznianiem podziału terytorialnego USA, to postanowił unieść się ponad te Stany (bynajmniej nie do Kanady) i sięgnął zdecydowanie wyżej. Szkoda tylko, że efekt finalny potwierdza fakt, że kosmosowi należy dać wybrzmieć tak, jak zrobiła to NASA, a nie ubierać go w kubraczek ponowoczesnej poezji. Wywód Stevensa brzmi jak żart. Pseudo-teologia idzie pod rękę z popkulturową naiwnością, a reszcie supergrupy nie udaje się zatuszować tego lirycznego niedowładu. Pitchowany, zdehumanizowany głos spiritus movens projektu irytuje po pierwszych czterech linijkach tekstu, mostek pachnie tanim elektronicznym pop-trancem z początku milenium, a powtarzane w nieskończoność elektrofonowe akordy przyprawiają o ból głowy. Magiczna formuła z końcówki utworu, zapętlone słowo "love", nie wymaga dodatkowego komentarza. –W.Tyczka
Słusznie powiedział red. Łachecki, że najlepszy Stormzy, to Stormzy z podwórka. Takie "Shut Up" (45 milionów wyświetleń obecnie, wow) było świeże i olśniewające. Ale czy to znaczy, że coś się popsuło? Nic z tych rzeczy. "Big For Your Boots" porywa nośnym hookiem, podniosłym (ale w dobrym guście) bitem i oczywiście doskonałą dyspozycją Big Mike'a, który gdyby swoją charyzmą obdarzył kilku MC to i tak każdy z nich byłby co najmniej przekonujący. Długo oczekiwany debiut, który teraz już wiemy ukaże się pod tytułem Gang Signs & Prayer za niecałe trzy tygodnie raczej bez problemu przebije Wiley'owego Godfathera, a kto wie, może nawet spełni pokładane w nim oczekiwania? Przekonamy się już wkrótce. –A.Barszczak
Nie da się ukryć, że grime jest na fali wznoszącej. Po zeszłorocznej fali świetnych singli, świetnych instrumentalnych materiałów, po świetnym Integrity JME, przyszedł czas na rok 2016, w którym Skepta atakuje jeszcze lepszą Konichiwą (której recenzję powinniście móc przeczytać u nas już wkrótce). Na tym jednak się nie kończy, bo jeden z najbardziej obiecujących graczy na brytyjskiej scenie, Stormzy, autor hitowego "Shut Up" znowu wjeżdża z buta miażdżącym kawałkiem. Podparty ciężkim, mrocznym podkładem i takim samym teledyskiem, londyński MC z zabójczą precyzją składa i rzuca wersy i uświadamia słuchaczy, że prawdopodobnie to on jest numerem dwa w Zjednoczonym Królestwie. A w przyszłości, kto wie, może jego pozycja będzie jeszcze wyższa. –A.Barszczak
Oczywistym jest, że stylistyczne wolty z wydawnictwa na wydawnictwo nie są sensem tworzenia, jednak nie sądzę, by znalazła się więcej niż garstka tych, którzy obraziliby się na Stotta, gdyby ten po dwóch latach po raz kolejny sieknął szlagier pokroju Luxury Problems. Wiem to ja, wiedział i sam Andy, a mimo to, w ramach "Violence", postanowił zrezygnować z ponuro klaustrofobicznych, dubowych czwórek na rzecz przestrzennego soundu, nieregularnie przełamywanego przez gwałtowny, masywny beat. Dodatkowo, Brytyjczyk znów sięgnął po wokalne usługi swojej byłej nauczycielki gry na pianinie, potwierdzając tym samym, że proces humanizacji muzyki maszyn przebiega sprawnie i bez zarzutu. Od pozytywnej czy negatywnej oceny się wstrzymam, bowiem pragnę tylko zasygnalizować, iż premiera Faith In Strangers lada moment, bo już w listopadzie. –W.Tyczka
Po nieco rozczarowującym Planetarium za parę dni otrzymamy Greatest Gift, czyli składak z remiksami i odrzutami z sesji Carrie & Lowell. Co ciekawe, utwór promujący to wydawnictwo brzmi, jakby stał gdzieś pomiędzy ostatnimi płytami amerykańskiego songwritera. Folkowa plecionka i osobisty wymiar tekstu przypominają solowy krążek z 2015 roku, ale pompatyczne outro wprost odsyła do dzieła nagranego razem z Dessnerem, Muhlym i McAlisterem. Więc może warto spojrzeć inaczej: "Wallowa Lake Monster" bez problemu mogłoby się znaleźć na Age Of Adz – każdy wielbiciel tej pozycji powinien być usatysfakcjonowany. I jeszcze coś o tekście: to, w jaki sposób Sufjan łączy "bestiariusz" z wersami pokroju "and like the cedar waxwing, she was drunk all day" przypomina, że jest jednym z najlepszych ludzi na tej planecie. –P.Wycisło
Już w trawie piszczy o potencjalnej nominacji do Oscara i szczerze mówiąc, spekulacje te nie są bezpodstawne. "Mystery Of Love" jest jedną z dwóch piosenek napisanych i skomponowanych przez Sufjana Stevensa do ścieżki dźwiękowej filmu Call Me By Your Name, tegorocznego indie critical darling. Reżyser Luca Guadagnino pierwotnie zlecił Stevensowi napisanie tylko jednej piosenki, podczas gdy Stevens ostatecznie napisał dwie i wydał również zremiksowaną wersję starszego utworu z The Age Of Adz, czyli "Futile Devices". Utwór równie dobrze mógłby znaleźć się na ostatnim albumie Carrie & Lowell, bądź na mixtapie The Greatest Gift, który ukaże się pod koniec listopada. Jest subtelnie, jest pół-szeptem, jest wręcz rzewnie. "How much sorrow can I take?" – pyta. Nie wiem jak Wy, ale ja mogę chłonąć Sufjanowy weltschmerz hurtowo. –A.Kiepuszewski
Mark Kozelek ma do War On Drugs kilka głębokich pytań: "Czy mlaszczycie pytonga? Czy hapiecie dzide?" Artysta nie może strząsnąć melancholii, ale czy przynajmniej strząsną mu teraz chłopaki? Następca "Richard Ramirez Died Today Of Natural Causes" lirycznie porusza się co prawda w nieco innych rejonach, ale nie da się ukryć, że Kozelek nadal tka tu historię z wątków codziennego życia i popkulturowych symboli - strzępy zwyczajnych sytuacji, okruchy dnia, szczerość niedokończonych rozmów. Kawałek raczej nie pasuje do zapowiadanej na listopad płyty z kolędami, ale gdyby dotyczył choćby kłótni początkującego artysty z kiepskim zespołem War On Drugs, który zakłócił jego pierwszy występ w miasteczkowym barze gdzieś w Ohio, to od biedy można by go wydać jako bonus do Benji. Niestety jednak jest to tylko wyraz podsycanej wyjątkowo finezyjnym chamstwem andropauzy u artysty, który ostatnio ma widocznie muchy w nosie. W ogóle absurd sytuacji, w której zaczyna prześladować cię własny muzyczny idol. Chłopaki pewnie modlą się każdego ranka, żeby tylko nie stało się nic gorszego. O nieee, on chce napisać o tym piosenkę. Ojej, zrobił to. Kozelek nieubłagany, katuje jak Katon, zwęszył młodą krew i prędko nie spocznie. "You wanna go?!" – pyta nastroszony z plakatu w pokoju. "Siorbcie pisiora!" – wtóruje mu z półki egzemplarz Down Colorful Hill. Nawet zabawne jak się o tym pomyśli, ale też weź się już od nich odpierdol. –W.Kowalski
Jedna sekunda bębnów i już wiadomo z czego to rip-off, ale czy na pewno? Bo choć inspiracja Fleetwood Mac jest w "I Was A Fool" ewidentna, to wcale nie skarciłbym nikogo, kto w pierwszym odruchu pomyślałby o innym "Dreams" – tym z repertuaru Cranberries, a i Ariel Pink ze swoim "Only In My Dreams" nie odbiega tu daleko. Mamy do czynienia z retromanią par excellence, utopioną w uroczej, SENNEJ mgiełce w duchu Alvvays. Wtulając się więc w ciepły kocyk nostalgii biję się w pierś, że o istnieniu Sunflower Bean dowiedziałem się dopiero z list indywidualnych do naszego zeszłorocznego topu płytowego, nie doceniając ich Human Ceremony przy okazji indie-rekapitulacji – przy nowej płycie obiecuję się poprawić, bo jeśli ten utwór to jej prognostyk, to z całą pewnością będzie ku temu okazja. –W.Chełmecki