SPECJALNE - Ranking
100 najlepszych singli 2010-2014

100 najlepszych singli 2010-2014

28 lipca 2015

Les Sins: Grind

080Les Sins
Grind
[Jiaolong, 2012]

"Grind" to muzyka metaużytkowa – niby utwór, który gra się wieczorem, przed imprezą, dla zbudowania relaksującego, wakacyjnego nastroju, a z drugiej strony kawałek, który ów leniwy nastrój letniego wieczora próbuje uchwycić w muzyce, mającej spore długi u takich postaci jak George Duke, George Benson czy Barry White. Kogo nie buja ten udający saksofon syntezator, spowolniony house’owy beat i głęboki bas, ten trąba. Na pełne jachtowego funku linie syntezatora mono Bundick ściga się tylko chyba z Toddem Terje i jego "Inspectorem". Oba mogłyby znaleźć się na obu stronach jednego singla, bo to dwie strony tego samego medalu, początek i apogeum tej samej imprezy. –Kamil Babacz

posłuchaj »

przeczytaj playlist


Outer Limits Recordings: I Need My T.V.

079Outer Limits Recordings
I Need My T.V.
[Transparent, 2010]

Przełom dekad to Złota Era Dopalaczy, czasy wzbogacającego ładowanka z wytwórnią Olde English Spelling Bee w tle. Ale ten Todd Ledford miał wtedy katalog! Rangers, Forest Swords, Julian Lynch, James Ferraro, Ducktails, Autre Ne Veut, Greatest Hits – niektóre rzeczy już powoli zacierają się w pamięci, nie tylko przez doraźność używkowych epifanii. Wspomnijmy zatem gościa, który na tle innych wykonawców ze stajni nie wyróżniał się żadną oryginalną drogą, żadnymi szokującymi woltami, a postawił na kopiowanie Ariela Pinka. Zajebiste kopiowanie Pinka, swoją drogą – nawet tematyka "I Need My T.V" to przecież "Cable Access Follies", "Not Enough Violence", "Jell-O" – a jednak w tej absolutnej przejrzystości intencji jest coś symptomatycznego dla roku 2010, dla schyłkowości kilkumiesięcznego chillwave'owania, lo-fi klipów i zaraźliwej przebojowości, którą przyszłe gatunki-efemerydy potraktowały w inny już sposób. Dla takiego szlachetnego retro do potęgi, retro-retro, fajnie jest cofnąć się o te 5 lat i sklejać rankingi. –Łukasz Łachecki

posłuchaj »

przeczytaj "Playlist: Rezerwa: Październik-Listopad 2010"


Walter Sobcek: Miami

078Walter Sobcek
Miami
[Schmooze, 2011]

Koncerty tego rozkołysanego duetu wyobrażam sobie jako uciekające od codzienności, nostalgiczne widowiska audiowizualne, w których muzykę dopełniają nieszczególnie starannie wyselekcjonowane sekwencje stylizowanych na prywatne nagrania filmików, zdjęć i niezliczonych urywków z rozmaitych hollywoodzkich produkcji. Co więc zobaczylibyśmy na ekranie podczas wykonania "Miami"? Spokojnie prowadzona zwrotka to buszowanie z kamerą wśród tabunu opalonych cyklistek, skutecznie kumulujących uwagę każdego zdrowego młodzieńca, który właśnie przyjechał do miasta. Niepozornie smagnięty klawiszową magią mostek to rzut na pomarańczowe, powolutku znikające za widnokręgiem słońce. Każdemu kolejnemu akordowi odbierającego mowę refrenu odpowiada z kolei odrębny slajd z wąsatym uśmiechem Toma Sellecka. Gdybym tylko był z Miami, po takim występie ległbym na plaży jak po dniu pełnym wrażeń i, popijając różowego drinka z drżącą wargą, liczył gwiazdy. Rzeczywistość jest jednak nieco bardziej brutalna, pozostaje mi więc usiąść przy fontannie i z zimnym Żywcem w dłoni liczyć srebrniki. Co? Jakie srebrniki? Krakowie, popatrz co mi zrobiłeś... –Wojciech Chełmecki

posłuchaj »

przeczytaj playlist


Nite Jewel feat. Teen Inc.: Am I Real?

077Nite Jewel feat. Teen Inc.
Am I Real?
[Gloriette, 2010]

Zacznę od tezy dobrze tu wszystkim znanej, ale wartej powtórzenia: Kalifornia w ostatnich latach była jedynym w swoim rodzaju mikrokosmosem, gdzie natężenie olśniewającego songwritingu na metr kwadratowy zdecydowanie zawyżało unijne normy. Nic zatem dziwnego, że w mniej lub bardziej dziwnych okolicznościach przyrody dowiadywaliśmy się, że ci wszyscy nasi bohaterowie ostro tam ze sobą melanżują i dobrze się ze sobą znają. Łańcuchów zależności w przyległych księstwach Ariela można by stworzyć na pęczki, ale trochę nie o to tu chodzi. Najważniejsze, że jak przyszło co do czego, to wszystkie kwity się zgadzały. Jednorazowe spotkanie Nite Jewel z Teen Inc. zakończyło się powstaniem utworu, który oscyluje gdzieś na przecięciu horyzontów tego tercetu. W "Am I Real?" Ramona – z jej ciągotami do ejtisowego synthpopu – jest sukcesywnie spychana w stronę brudnego prog-funku spod znaku pierwszych singli braci Aged (that bass!), ale do końca nad wszystkim zachowuje pełną kontrolę. Szkoda, że w ostatnich pięciu latach nie było więcej tego typu przedsięwzięć, bo na papierze widzę tu kilka naprawdę porywających możliwych kombinacji. –Kacper Bartosiak

posłuchaj »

przeczytaj playlist

przeczytaj "20 najlepszych singli 2010"


Meg: Passport

076Meg
Passport
[Universal, 2010]

Gdy w kontekście Yasutaki Nakata mówi się o naspeedowanej muzycznej technokracji, lukrowym śpiewie androidów, żenieniu pojebanych tekstur z wylizanym soundem komercyjnego popu i wykalkulowanych, acz zabójczo chwytliwych melodiach obtoczonych w digitalnym cukrze pudrze, to myśli się właśnie o takich tworach, jak "Passport". Tu wszystkie trademarki zostały doprowadzone do wyrazistej i modelowej wręcz postaci. Wiadomo to już od startu (bo ten kawałek się nie zaczyna, nie wyłania, nie wynurza, ale właśnie STARTUJE, i to samolotem i wiemy nawet, że celem tej powietrznej podróży jest Paryż), kiedy bliżej niezidentyfikowany bzyczący wzorek pląta się po wylajtowanym refrenie przemianowanym na intro, który już za chwilę przypierdoli z całą mocą. "Ale zanim pójdę" dalej, to jeszcze na moment zatrzymam się przy detalach. Nie wiem, czy wychwyciliście, ile drobiazgów się tu kryje. Na przykład dopiero w drugiej zwrotce (od 2:15) pojawia się kraftwerkowy szlaczek będący pozostałością z zakończonego przed chwilą hiper-przelotu. Albo właśnie ten dziwny, bzZzZzZzyczący motywik z intra, który ujawni się w chorej kodzie od 4:08, przy której pozostaje tylko zapytać Nakatę, co też się tutaj odpierdala?

Można się tylko zastanawiać, ale lepiej wkroczyć z powrotem na tor refrenu, bo w tym miejscu da się zauważyć, jak Nakata zwinnie zmienia akordy, jak obraca całym mechanizmem, jak wszystko ma pod kontrolą. Meg próbuje doskakiwać do każdej zmiany, zresztą towarzyszy jej przy tym sporo dziewczęcego powabu (choć najśliczniejszym sektorem "Passportu" pozostanie dla mnie cudnie rozplanowany pre-chorus: od 1:18 do 1:32 oraz od 2:42 do 2:56 − odpadam). Z tym że w końcowej fazie sobie odpuszcza (choć główna pasażerka zostanie wciągnięta w szaleńczy wir później), bo kapitan, wchodząc w hiperprzestrzeń, znowu wywraca wszystko do góry nogami. Potraficie wyobrazić sobie Nakatę czekającego na pociąg relacji Warszawa-Kutno? Albo wypoczywającego gdzieś nad jeziorem, trzymającego w dłoni wędkę i wyczekującego na "branie"? Jakoś ja nie mogę, ale taki już jest Nakata, taki się urodził. I bardzo dobrze. –Tomasz Skowyra

posłuchaj »

przeczytaj playlist


Yahzarah: Why Dontcha Call Me No More

075Yahzarah
Why Dontcha Call Me No More
[+FE Music, 2010]

Ścieżki dźwiękowe do GTA przez lata oferowały mnóstwo dobra, w tym takie killery jak "Steppin’ Out" spod ręki Joego Jacksona czy "Out of Touch" nieodżałowanych Hall & Oates. Brakowało tam jednak "Why Dontcha Call Me No More" Yahzarah, bo ów song ze swoimi potężnymi perkusyjnymi wyładowaniami, niesamowicie nośnym refrenem oraz fortepianowym motywem przypominającym zagrywki mistrzów sophisti-popu z pewnością zrobiłby tam robotę. Sophisti-pop, a może bardziej ujarzmiony przez Nicolaya i Phonte’a (producencie tego utworu, tutaj stosowny ukłon w ich stronę) z Foreign Exchange progresywny pop z domieszką r&b szyty na miarę naszych pojebanych czasów? Jakiejkolwiek etykietki nie przylepilibyśmy tej piosence, to i tak ta piosenka stanowi swoistego rodzaju fenomen. Zapomnijcie zatem o jakichkolwiek nalepkach, bo podobnego soundu od 2010 rok nigdzie nie doświadczycie, chyba że u jakiejś równie porytej Japonki. –Jacek Marczuk

posłuchaj »

przeczytaj "Playlist: Rezerwa: Marzec 2010"

przeczytaj "20 najlepszych singli 2010"


Liz: Hush

074Liz
Hush
[Mad Decent, 2013]

Oprócz tego, że Diplo w ramach swej codziennej egzystencji stara się jak może, by utrzymać status wyjątkowego buca, jest też producentem, który od przeszło dekady nie skleił bitu na satysfakcjonującym poziomie. To jednak także łeb, którego w ogólnym rozrachunku cenię sobie dosyć mocno, bo bez jego niemałego przecież wkładu (if you know what i mean) nie byłoby Piracy Funds Terrorism – jednej z moich ulubionych nagrywek lat dwutysięcznych (zresztą takie Arular przecież też nie od czapy, c'nie?). Wreszcie to postać, która jest tak bardzo 00s, że traktowanie jej z należytą powagą u progu 2016 przychodzi mi wyjątkowo topornie. Abstrahując od artystycznej oceny, jaką wystawiam Petzowi za bieżące dziesięciolecie, muszę oddać mu jedno: typ ma niezłego nosa do artystów (lub też zdolnych asystentów), jakich udało mu się zgromadzić (zwłaszcza ostatnio) pod skrzydłami swojej oficyny. Dziś Mad Decent może pochwalić się portfolio, o którym inne modne popowe stajnie jedynie marzą, na luzie mogąc stanąć w szranki w wyścigu, którego stawką jest kształt współczesnej pop-gry, z najpopularniejszym (a do tego – oddajmy to – wyjątkowo kreatywnym) hip labelem ostatnich lat, czyli, PC Music.

Dzięki Bogu pośród zakamarków obszernego katalogu, jakim dziś może poszczycić się korpo z Filadelfii (by być szczerym: jest on wyjątkowo nierówny) znalazło się też miejsce dla Liz – z domu Elizabeth Abrams – wschodzącej popowej gwiazdki prosto z przedmieść LA. Panna prócz wyjątkowo świeżej EP-ki (która dobitnie pokazała, że dziewczyna potrafi trzymać rękę na pulsie), wypuściła też garść singli, spośród których mknący na palinowskim bicie, frywolny "Hush" zrobił nam chyba najmocniej. Myślę, że gdyby J. Lo miała więcej szczęścia do podkładów (mimo takich delicji jak "Get Right", "All I Have" czy ostatnio "Luh Ya Pappy" w dorobku, za dużo razy zdarzyło jej się skusić, a Liz na tym polu – przynajmniej jak na razie – jest bezbłędna) i ze 20 (30?) wiosen mniej, spokojnie mogłaby nagrywać takie rzeczy. Jest tu wszystko co w teen-popie sobie cenię: wyjątkowo zwiewny i na czasie bit, subtelny timbre a la Cassie, wreszcie dające się od razu wychwycić j-popowe inklinacje; do tego dochodzą niewymuszona świeżość, nienachalny seksapil typiary oraz pewna intrygująca doza zadziorności, która tak bardzo kojarzy mi się z Kitty. Gdybym miał młodszą, siostrę pewnie podsuwałbym jej nagrania Willow Smith, a zabierał te sygnowane przez Sky Ferreirę (heh). Jeżeli jednak odziedziczyłaby uparte usposobienie, to myślę, że Liz mogłaby nas tutaj pogodzić. –Marek Lewandowski

posłuchaj »


Todd Terje: Stranbar (Samba)

073Todd Terje
Stranbar (Samba)
[Olsen, 2013]

To rozbuchane do nieprzyzwoitości studium repetycyjno-progresyjne z niemieckiego laboratorium, badające pod mikroskopem każdą najdrobniejszą zmianę materii, w której zawarte jest wszystko, to, czego potrzebuję więcej w życiu. Jak Olsen doskonale wie, co robić, żeby ta gonitwa NA SEKUNDĘ nie zwolniła. Sam bit jest mistrzowski, ale przecież ten pościg rozgrywa się na wszystkich frontach. Minimalistyczna pętla, linia basu na dwóch nutach na krzyż, druga, na większej liczbie nut, wijąca się w jedynym możliwym kierunku, niespodziewana zmiana akordu, która – jak się okazuje – była środkiem koniecznym do zwrócenia galopu na inne tory, umożliwiająca przebicie szaleńczo-tanecznej pożogi klinami rześkich synthów – na jak doskonały składa się to utwór. Czy wy też macie żal do Todda za ten nieco wydumany album? Nie widzę przeszkód, żeby kolejny ciągnął się przez pięćdziesiąt dziewięć minut jednym ewolucyjnym ciągiem, mając "Strandbar (Samba)" za punkt wyjścia. –Krzysztof Pytel

posłuchaj »

przeczytaj "20 najlepszych singli 2013"


Tera Melos: Sunburn

072Tera Melos
Sunburn
[Sargent House, 2013]

Jeżeli mam bawić się w wydobywanie jakiejś esencji ostatniego pięciolecia, to mam silne wrażenie, że w świecie indie w tym czasie było zdecydowanie lepiej. "Sunburn" od kalifornijskiej math-rockowej bandy Tera Melos jest znakomitym reprezentantem muzyki gitarowej ostatnich pięciu lat. Letni, wakacyjny singiel skrywa w sobie spore kompozycyjne zamieszanie, które finalizuje się pod koniec w coraz bardziej szaleńczym "tu-tu-tu". I jest super, i to wystarczy i ripitujemy. Na tym właśnie ostatnio upływa czas w indie-świecie – na serwowaniu mniejszego lub większego zestawu niezobowiązująco dobrych piosenek. –Ryszard Gawroński

posłuchaj »

przeczytaj playlist

przeczytaj "20 najlepszych singli 2013"


Earl Sweatshirt: EARL

071Earl Sweatshirt
EARL
[self-released, 2010]

Rok 2010. Szesnastoletni wówczas Earl Sweatshirt na teksturalnie rachitycznym bicie pochodzącym prosto od głównego dowodzącego Odd Future – Tylera, przewija jedną z najlepszych werbalnych autoprezentacji w historii afro-rapgry. Poetyckość przelanego szlamu każe mi zapytać raz jeszcze, kim są Kira Pietrek czy Xawery Stańczyk (jakkolwiek abstrakcyjne by to nie brzmiało), bo wielkousty w swoich tekstach już jako nastolatek był tak barbarzyński i plastycznie rozwrzeszczany, jakimi nasi pobratymcy próbują być niemal pół dekady później. Mówiąc krótko: przedstaw się, skasuj 2dopeboyz, zostaw podręcznikowo wykonany benger. Earla w tym zestawieniu po prostu nie mogło zabraknąć. –Witold Tyczka

posłuchaj »

przeczytaj "Rekomendacje singlowe 2010"


#100-91    #90-81    #80-71    #70-61    #60-51    #50-41    #40-31    #30-21    #20-11    #10-01

Redakcja Porcys    
BIEŻĄCE
Ekstrakt #2 (kwiecień-grudzień 2022)
Wywiad z Jasonem Pierce'em