Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Na początek małe wyznanie, rzadko kiedy irytuję mnie wokal w muzyce, ale akurat zmanieryzowany głos Seana zawsze trochę działa mi na nerwy, zwłaszcza w pozbawionych bitu, smutnych balladach. Jednak w ejtisowym, funkowo zorientowanym w drugiej części "Splash" zupełnie nie zwracam uwagi na ten mankament, tylko chłonę całym sobą dopływ synth-popowej, hynesowskiej dopaminy do poptymistycznego mózgu. Jeśli nie poczujecie tego chociaż przez chwilę, to możecie składać zażalenia do wyższej instancji.