Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Nie jest to już towar pierwszej świeźości, jednak musiałem o nim wspomnieć, żeby nie utkwił na mieliźnie zbiorowej niepamięci. A do tego nie mógłbym dopuścić, bo to micro-synth-funk-soulowa kometa o dziwacznej trajektorii, która brzmi jak efekt podejrzanych machinacji Akufena w r’n’bowej strukturze. Ale tak naprawdę nie trzeba tu żadnego Marca Leclaira z Montrealu, wystarczy sam magiczny dotyk Moodymanna.