Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Członek hewrańskiego konglomeratu opiewa swoim retardowym, narkotycznym flow uroki znienawidzonego przez wszystkich ogólnych ludzi poniedziałku na hipnagogicznym, kosmologicznym bicie vvaltza, którego to typka możecie kojarzyć z kooperatywy z MFC. Może nie ma się czym specjalnie chwalić, ale u mnie ten soniczny, autotune'owy dzień Don Poldona kręci się na pętli od kilku godzin. Coś mi jednak mówi, że w tych okolicznościach przyrody prędzej zobaczę fluorescencyjnego jednorożca niż mońce w kiermanie.