Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Lo-fi indie-dance-funk w duchu hipnagogicznego DeMarco nawiedzany przez rzutki, sprężysty bas z końca lat 70. Mój człowiek Selfsteam kręci sushi takie, jakby sam był futomakiem.
Ważny głos w dyskusji na temat liberalizacji prawa do posiadania broni. Najlepszy niemiecki raper w Polsce stawia sprawę jasno i na dodatek magazynek ma pełen hitów, z rzeczonym "Pistoletem" na czele.
Teraz na przełamanie wakacyjnej, beztroskiej konwencji trochę egzaltowanego mazgajenia się z klasą. Ten teatralny, melodramatyczny art-pop sytuuje się blisko performansów wokalnych Anhoni na bardziej konwencjonalnym niż zazwyczaj bicie Jamesa Blake'a. Posłuchajcie tego anielskiego chorusa zanim na krzywego zsampluje go Kanye.
Jak Kaytranada zasadzi wielowymiarowego, przysadzistego bita, to klękajcie Narody. Tak pewnie brzmieliby AlunaGeorge, gdyby ten projekt miał jeszcze jakikolwiek sens. Gorączka sobotniej nocy w systemie dolby surround.
My tu jeszcze wrócimy z Sheckiem, no i wróciliśmy, żeby pokazać jego nieco bardziej delikatną, stonowaną stronę. Osobowość Wesa osobowością Wesa, ale jednak głównie rozchodzi się tu o psychodeliczny, gitarkowy bit, który mógłby znaleźć się zarówno na płycie jakiegoś Blur jak i na debiucie Staplesa. Duża rzecz!
Wes jest surowy jak tatar, ale właśnie dzięki temu zyskał szacunek na dzielni. "Gmail" to próbka przeklętego brutalistycznego trapu z wgniatającą w ziemię nawijką (osiągającą swój zenit na wysokości 1:35). Więc lepiej sprawdźcie pocztę i nawet nie próbujcie szukać w folderze ze spamem.

Syn Chaza Jankela znowu sieje pożogę na parkiecie. Ojciec jest król post-disco, tak jak młody Lewis jest królem ultrafioletowego, zadłużonego w garage'u synth-popu. Słucham w kółko.
Jaki ojciec, taki syn, czyli niedoceniany przez szerszą publiczność geniusz, z tą tylko różnicą, że Jankel senior trudnił się post-disco, a utalentowany potomek kręci się wokół 2-stepu/garage'u. Każdy strzał Shift K3Y-a bez zbędnych ceregieli podbija moje serce, bo Lewis to nie tylko świetny producent, ale i zdolny, zakochany w r'n'b songwriter, który odznacza się charakterystycznym, bardzo melodycznym stylem. "Entirety" daje mi wszystko, czego potrzebuję, z ekstatycznym, urywającym znienacka głowę refrenem i kilkoma efektownymi zawijasami w kompozycji na czele.
Afrykański gqom to najnowszy krzyk mody w muzyce. No i muszę przyznać, że nawet jara mnie ten genre, jego nieregularny rytm i niesamowita energia. Dawajcie razem ze mną na densflor.