Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Z artystów, którzy niemal całą karierę grają z grubsza to samo, Matt Cutler należy do moich ulubionych. Jego boardsofcanadowy, rave'owy house zawsze robi mi dobrze, w każdych okolicznościach skłania do ripitu.
Matt Cutler konstruuje fraktalne pałace na żyznej glebie w samym środku stratosferycznej dżungli. Siedmiominutowa, zajmująca podróż w głąb siebie.
Rozchwytywana Nowozelandka daje zielone światło bezwstydnie przebojowemu synth-popowi z potężnym, ekstrawertycznym chorusem. "Nigdy więcej szarych myszek, zawsze już petardy".
Całkiem intrygująca, pozbawiona futurystycznych pretensji zapowiedź albumu Louisa z KNOWER w barwach Brianfeedera. Ten bogaty harmonicznie jazz-synth-funk-pop z thundercatowskim basem to świetny sposób na zapomnienie o rozczarowującej, nieprzystającej do wyobrażeń codzienności albo po prostu bardzo dobry utwór.
Legendy slowcore'u skręcają w repetycyjne, minimal-techno rejony, które przypominają nieco eksperymenty Portishead z Third. Piękno, delikatność wokalu zderzona z brutalną siłą sonicznego buldożera. Dystopijna przyszłość, w której miasta zostały zniszczone przez mechaniczne potwory.
Duńczycy składają z rozsypanych na pięciolinii elementów przyjazny dla środowiska, a zarazem artystowski w wyrazie post-punk spuentowany eksperymentalną, nieco brutalistyczną kodą. Zamieszkajcie w szklanym domu razem niedzielnymi fanami Radiohead.
Pierwotna wersja tej trap-popowej ballady nie zrobiła na mnie szczególnego wrażenia, dopiero w zepsutym, stłumionym wariancie pełnym zgrzytliwych pogłosów odsłoniła przede mną prawdziwą, zeitgeistową wartość. Nowy numer Szwedki w połączeniu z klipem w klimacie amatorskiego porno kręconego trapfonem idealnie uchwycił ducha czasu, w którym muzyka jest jedynie dodatkiem do czegoś, lecącymi w tle dźwiękami z laptopa lub komórki. Bardzo mnie to jara pod kątem popkulturowym, bo sama w sobie kompozycja raczej żadna, ale przecież nie o nią tu chodzi. Ripit za ripitem w czasach głębokiego końca.