Omawiamy długo wyczekiwany album jednego z najważniejszych raperów dekady.
Witold Tyczka:
Dylan Baldi coś tam przebąkiwał, że nowe Cloud Nothings będzie sonicznym odpowiednikiem jego niedawnej fiksacji na punkcie bliżej niesprecyzowanej "energii". "The Echo of the World" odkrywa pierwsze karty dźwiękowej mini-rewolucji garażowych chłopców z Ohio. Trzy pierwsze minuty to swobodna interpretacja bardziej DIY/lo-fi fragmentów "cięższego" indie wczesnych Modest Mouse, która stanowi w zasadzie niezobowiązujące intro do części właściwej: czterdziestosekundowego, czystego skramz ewokującego czołowe figury amerykańskiej, krzyczanej sceny emo lat dziewięćdziesiątych. Przy tych dźwiękach lody Carpigiani topią się w zaskakująco szybkim tempie.
Komentarz czytelnika (Paweł Wycisło): Jeszcze nie otarłem uszu ze śliny po "The Echo Of The World", nadal z trudem przełykam ślinę przy "Leave Him Now", a tu kolejne dokręcanie śruby, jakby to był pieprzony Henry James. Niby wszystko jest w porządku, pod kontrolą, w bezpiecznym wydaniu album-tracka, ale nadchodzi druga minuta i dwudziesta sekunda i szlachetną indie-rockową prostotę (starannie pielęgnowany brak zaangażowania, upiorną rezygnację) rozsadza desperacja. Tylko tak warto żyć, gdy jesienny spleen zagląda prosto w oczy.
Ten na razie mało znany brytyjski kwintet na psychodelikach z pewnością należy do najbardziej gorliwych wyznawców kultu Todda Rundgrena. Z chęcią wstąpiłbym na nabożeństwo, ale akurat jestem zajęty szukaniem mojego starego albumu z zaśniedziałymi zdjęciami.
Numer z Schafterem był naprawdę spoko, ale to jednak fantastyczne kolabo z polską Clairo jest highlightem na nowej epce Coals, a także świadectwem dużego progresu artystycznego tego duetu. Tajemnicza, immersyjna "Satyna" to post-pop z moich marzeń, to niezwykle oryginalne nagranie, dla którego trudno znaleźć odpowiednią siatkę odniesień (Knife, Smerz, Yung Lean, nie wiem, nie wiem). Jestem w szoku!
Zurbanizowane Inc. No World wieczorową porą w nienagannej interpretacji londyńskiego Franka Oceana. Przy tak magnetyzujących dźwiękach miasto faktycznie może nigdy nie zasypiać.
Polukrowany uk garage z pamiętnika zakochanej licealistki. 2-stepowe, wzbogacone soulowym pierwiastkiem motyle w brzuchu.
Trzeci nieformalny członek Rae Sremmurd (pozdro Ambrocore) bawi się w jamajskiego Archy'ego Marschalla, który jedzie bmx-em do swojej niuni na londyńskich suburbiach. W czasach niesprzyjających warunków atmosferycznych lepsze nawet od solarium.

"Icebreaker" to jakaś chora popowa suita, w której ścierają się wpływy Knower, Grimes, Liz i PC Music. Jestem szczerze zafascynowany tym dziwnym tworem, choć jeszcze nie potrafię objąć go rozumiem.
Kolejny uzdolniony adept demarcowskiej szkoły songwritingu chce się wbić na indie-slackerskie salony. Your New Cuco.